Jednocześnie hierarchowie Kościoła skupiającego dzisiaj około pół miliona wiernych ogłosili, że podtrzymują tradycyjne doktrynalne podejście do kwestii związanych z seksualnością, a jedynie dają lokalnym wspólnotom możliwość odmiennej interpretacji.

Problem w tym, że owa „możliwość odmiennej interpretacji" już od lat dzieli środowisko protestantów w Szkocji. Oliwy do ognia dolał cztery lata temu pastor Scott Rennie, który swoim otwartym przyznaniem się do skłonności homoseksualnych zmusił współwiernych do zajęcia stanowiska w tej sprawie. Skutkiem okazały się długie debaty i spory wewnętrzne.

Znalazło to odbicie także w poniedziałkowym głosowaniu: za liberalizacją praktyki mianowania pastorów opowiedziało się 340 delegatów, podczas gdy 282 było jej przeciwnych. Ujawnione w czasie dyskusji podziały oznaczają, że spór wewnętrzny będzie trwał nadal, tym bardziej że dla wprowadzenia nowych zasad w życie konieczne będzie zmodyfikowanie kilku przepisów prawa kanonicznego.

Przywódca Kościoła Szkocji John Chalmers uznał, że poniedziałkowa decyzja „zapewni wspólnocie pokój wewnętrzny", jednak wielu wiernych obawia się czegoś dokładnie przeciwnego – kontynuacji ostrych wewnętrznych sporów i kłótni. Znakiem ostrzegawczym była natychmiastowa rezygnacja dwóch pastorów i sześciu członków wielkiego zgromadzenia na znak protestu po ogłoszeniu wyników poniedziałkowego głosowania. Pojawiły się obawy, że śladem oburzonych duchownych mogą pójść szeregowi wierni, którzy poszukają sobie miejsca w innych, nastawionych bardziej tradycjonalistycznie wspólnotach religijnych.