Korespondencja z Brukseli
Zaaplikowana Unii Europejskiej niemiecka terapia na walkę z kryzysem nie podoba się nie tylko krajom południa, ale i rosnącej rzeszy krytyków na północy Europy. Szanse na to, że odbywające się w najbliższy weekend wybory do Bundestagu cokolwiek zmienią, są jednak minimalne. W UE nadal będzie królowała zasada ostrych cięć budżetowych jako najlepszego remedium na gnębiącą strefę euro stagnację gospodarczą. – Niezależnie od tego, który z najbardziej dziś prawdopodobnych dwóch scenariuszy wyborczych zrealizuje się, fundamentalnych zmian nie będzie – uważa Josef Janning, ekspert think tanku DGAP w Berlinie. Te dwa możliwe scenariusze to, według ostatnich sondaży, pozostanie przy władzy obecnej koalicji chadeków z CDU/CSU i liberałów z FDP lub powtórka z poprzedniej kadencji, czyli rządy wielkiej koalicji chadeków z socjaldemokratami z SDP. Niemiecki ekspert nie uważa, żeby między tymi opcjami istniała zasadnicza różnica. Lewica w Niemczech, inaczej niż np. lewica we Francji, nie rzuca hasłami poluzowania rygorów budżetowych i nie zachęca do rozruszania gospodarki.
– Niemcy nie chcą wypisywać kolejnych czeków na ratowanie innych krajów. Żadna partia nie może sobie pozwolić na takie propozycje. Socjaldemokraci mogli krytykować Merkel, ale ich odpowiedź na kryzys nie różni się od tej głoszonej przez obecną koalicję – uważa Janning. Podobnie sytuację ocenia Nina Schick z londyńskiego think tanku Open Europe. – Istnieje podstawowa trajektoria niemieckiej polityki dla strefy euro, która raczej się nie zmieni po 22 września, niezależnie od tego, kto zdobędzie władzę. I choć koalicja z udziałem SDP może emocjonalnie okazywać więcej współczucia dla krajów w kryzysie, to jeśli chodzi o prowadzoną politykę, zasadniczy niemiecki nacisk na oszczędności nie zmieni się – ocenia ekspertka w analizie poświęconej niemieckim wyborom. Według niej takie podejście jest głęboko zakorzenione w mentalności niemieckiego społeczeństwa i poparte ich własnymi doświadczeniami z reformami strukturalnymi. A ponieważ dziś to nie Komisja Europejska w Brukseli, już nawet nie francusko-niemiecki motor, ale bezpośrednio Berlin kształtuje unijną politykę w kluczowej sprawie reformy strefy euro, to zmian nie należy oczekiwać.
Zawiodą się również ci, którzy sądzą, że niemiecki rząd będzie bardziej aktywny. Do tej pory jego polityka polegała raczej na reagowaniu na wybuchające w różnych miejscach kryzysy niż na przedstawianiu wizji rozwoju strefy euro czy całej UE. Zdaniem Ulrike Gueriot, niemieckiej ekspertki think tanku ECFR, Niemcy żyją w świecie innych problemów niż reszta Europy. – Jest luka między europejskimi oczekiwaniami bardziej konstruktywnej roli Niemiec i niemieckimi zdolnościami wypełnienia tych oczekiwań – uważa Gueriot. Według niej Niemcy mają swoje problemy, jak starzejące się społeczeństwo i rosnące nierówności w dochodach, i nie zamierzają zajmować się wielkimi wizjami dla Europy. Ich podejście jest legalistyczne – co można, a czego nie można zrobić w ramach obecnych traktatów – a nie polityczne. Również w polityce zagranicznej Europa nie może liczyć na przywództwo Niemiec, które relacje międzynarodowe traktują w kategoriach handlowych.
Ważność daty 22 września polega więc nie na możliwości zmiany polityki, ale na zakończeniu kampanii wyborczej, która w każdym kraju powoduje zamrożenie dyskusji na kontrowersyjne tematy. Berlin będzie mógł teraz spokojnie wrócić do dyskusji o pilnych problemach UE, które przez ostanie miesiące były spychane na bok. Wśród nich jest tworzenie unii bankowej, a w szczególności jej drugi etap polegający na powołaniu do życia wspólnego funduszu uporządkowanej likwidacji banków. Potrzebny dla sprawnie funkcjonującej strefy euro spotykał się do tej pory jednak z krytyką Berlina, który boi się, że niemiecki podatnik będzie płacił za ratowanie hiszpańskich banków. Drugim ważnym tematem jest reforma zarządzania strefą euro, w tym stworzenie osobnego jej budżetu. Ambitna jego wersja na razie nie ma szans na realizację, ale możliwe jest stworzenie tzw. kontraktów reformatorskich. Czyli kraje mogłyby dostać dodatkowe pieniądze od innych państw strefy euro w zamian za zobowiązanie się do przeprowadzenia ambitnej reformy np. rynku racy. Wreszcie pilny temat ewentualnego trzeciego pakietu ratunkowego dla Grecji i drugiego dla Portugalii. Jakaś forma pomocy na pewno nastąpi, wątpliwe jednak, żeby rząd – niezależnie od barw politycznych – zgodził się na redukcję zadłużenia tych krajów wobec wierzycieli publicznych, czyli również niemieckich podatników. A tylko takie rozwiązanie, szczególnie w przypadku Grecji, jest dziś uznawane za skuteczne.