Korespondencja z Brukseli
Po skoordynowanej akcji policji federalnej w czwartek wieczorem, która w kilku miastach Belgii zaatakowała wybrane cele terrorystyczne, rząd poniósł stopień zagrożenia terrorystycznego z 2 do 3 w 4-stopniowej skali. Przeciętnemu obserwatorowi trudno się jednak zorientować, co to w praktyce oznacza. Władze informują o wzmożonej ochronie komisariatów, budynków sądów i innych instytucji publicznych. Zamknięto dla publiczności ratusz Brukseli, a nad centrum lata policyjny helikopter. Te środki są selektywne, bo z informacji policji wynika, że to ona sama lub też instytucje rządowe mogłyby być celem ataków terrorystycznych planowanych przez siatkę dżihadystów. Na ulicach, w sklepach, miejscach publicznych, wzmożonej ochrony nie widać. Nie zauważyłam policji na stacjach metra, mimo że przejeżdżałam przez tak kluczowe, jak Gare Centrale (centralny dworzec kolejowy), czy Arts Loi (główna stacja przesiadkowa). Ratusz co prawda zamknięto, ale dotyczy to tylko siedziby burmistrza i historycznych pomieszczeń w zabytkowym budynku na Grande Place. Bo centrum administracyjne gminy Bruksela działało wczoraj normalnie, bez widocznej dodatkowej ochrony.
Trochę więcej obaw widać w budynkach władz publicznych, np. w unijnych instytucjach. W budynku Rady Europejskiej, gdzie na co dzień urzęduje Donald Tusk, do tej pory wejść mógł każdy, przechodząc wcześniej przez bramki bezpieczeństwa. Dopiero po wejścia do głębszej części budynku konieczna była przepustka. W piątek przepustki sprawdzał ochroniarz przed budynkiem. Podobnie znacznie dokładnie kontrolowano wchodzących do ambasady brytyjskiej. W Komisji Europejskiej zaostrzono monitoring, ale nie było to widoczne. Bo dokładne sprawdzanie przepustek przy wejściu do budynku wprowadzono już kilka miesięcy temu, gdy pojawiły się doniesienia o wracających z Syrii dżihadystach, którzy mogą planować atak na unijne instytucje.
Policja zaatakowała terrorystów w Verviers, Hal-Vilvorde i kilku dzielnicach Brukseli. Informacje o akcjach w Brukseli pomagają narysować etniczną mapę miasta. Zaatakowano cele w dzielnicach: Molenbeek, Anderlecht, Schaerbeek i Bruksela (to centralna część miasta, co na kształt warszawskiej gimny Centrum). Molenbeek jest dzielnicą zamieszkaną w większości przez ludność pochodzenia marokańskiego. W czasie jednej mojej wizyty w tej okolicy byłam jedyną kobietą bez chusty. Charakter wybitnie imigracyjny, choć już nie wyłącznie marokański, ma Anderlecht. Pomieszana jest gmina Bruksela, która ma luksusowe burżuazyjne kwartały i biedne tereny zamieszkane przez przybyszy z Afryki Północnej. Podobnie różne oblicza ma gmina Schaerbeek. W Brukseli, inaczej niż w Paryżu, biedniejsi imigranci nie zostali wypchnięci na obrzeża miasta, nie ma imigranckich gett. Choć oczywiście są lepsze i gorsze dzielnice. Często jednak obok siebie mieszkają Marokańczycy, Polacy, Turcy, czy Portugalczycy.
Władze belgijskie podkreślają, że akcja policji nie ma nic wspólnego z atakami w Paryżu. Podejrzani, z których dwóch poniosło śmierć z rąk policji w Verviers, planowali swoje ataki już wcześniej. Jednak w kontekście tego co dzieje się we Francji oraz wzmożonego niepokoju wokół wracających z Syrii muzułmańskich bojowników, rząd federalny przedstawił wczoraj 12 punktowy plan wzmożonej walki z terroryzmem. Przede wszystkim znacząco zaostrzone zostały działania wobec tzw. zagranicznych bojowników. Przestępstwem jest samo podróżowanie w pewne określone tereny, branie udziału w szkoleniach itp. Można za to pójść do więzienia, znacznie łatwiej będzie też stracić belgijskie obywatelstwo. Państwo zamierza też wzmocnić wywiad poprawić wymianę informacji itp. Ale chce także wziąć się za zwalczanie radykalnych postaw u źródeł. Będzie więcej uwagi poświęcać więzieniom, które często stają się miejscem przemiany drobnych przestępców w ekstremistów. A regionalny rząd Walonii i frankofońskiej społeczności Brukseli chce stworzyć centrum kształcenia kar muzułmańskich. Promocja nowoczesnego islamu ma być odpowiedzią na szerzące się radykalne jego przejawy.