Bezwietrzna pogoda sprawiła, że 20-milionowe miasto spowiła trująca mgła. 15-krotnie przekroczono dopuszczalne normy skażenia powietrza ustanowione przez Światową Organizację Zdrowia.
Władze nakazały natychmiastowe przerwanie robót na wszystkich placach budów w stolicy i wstrzymanie pracy zakładów przemysłowych. Na ulice może wyjechać tylko połowa samochodów należących do mieszkańców, a policja na rogatkach miasta zatrzymuje większość wjeżdżających.
W środę zamknięto wszystkie szkoły i przedszkola. „Rób cokolwiek możesz, by się ochronić" – powiedział dziennikarzowi AP jeden z mieszkańców ubrany w maseczkę chroniącą twarz. Mieszkańcy szczelnie zamykają okna i drzwi domów i mieszkań. Czerwony alarm będzie trwał do czwartku, wszyscy mają nadzieję, że wtedy powieje wiatr i znów będzie można oddychać. Przynajmniej do czasu kolejnego alarmu.
W tysiącletniej historii miasta taki alarm ogłoszono pierwszy raz. Samą zaś skalę alarmów z powodu zanieczyszczenia powietrza wprowadzono dopiero dwa lata temu z powodu amerykańskiej ambasady. Zaniepokojeni jakością powietrza pracownicy zamontowali w 2008 roku na dachu budynku urządzenie do mierzenia zanieczyszczeń („kosztujące tyle co niezły samochód" – stwierdził jeden z działaczy Greenpeace'u). Czujnik automatycznie wysyła na Twittera informacje o skażeniach.
W listopadzie 2010 roku ilość zanieczyszczeń Amerykanie określi jako „szaleńczo złe", po czym zamienili je na dyplomatyczne „poza skalą". Chińskie władze początkowo nie reagowały na rosnącą popularność tweetów amerykańskiej placówki i coraz większe zdenerwowanie mieszkańców miasta. Dopiero przed szczytem Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku w Pekinie w 2014 roku dyplomatom zwrócono uwagę, że „takie mierzenie jest nielegalne". Ponieważ Amerykanie nie zareagowali, Chińczycy zablokowali dostęp do ich tweetów przez internet oraz komórki.