Mahmud Ahmadineżad, prezydent Iranu w latach 2005-2013, był jednym z najbardziej rozpoznawalnych polityków na świecie. Zapewnił to sobie ostrymi wystąpieniami przeciwko Stanom Zjednoczonym czy Izraelowi („każdy kto go uznaje, spłonie w ogniu wściekłości muzułmańskich narodów"). Program atomowy, który Iran prowadził w jego czasach, wpędził kraj w izolację. A w niesprzyjających okolicznościach mógł też doprowadzić do wojny.
Na trzy lata ten ultrakonserwatywny polityk zniknął z pola widzenia. I nagle wrócił na scenę polityczną. Od kilku tygodni pojawia się publicznie, a na spotkania z nim, na dalekiej prowincji, przychodzą setki zwolenników. 59-letni Ahmadineżad podważa na nich porozumienie, które Iran pod wodzą umiarkowanego prezydenta Hasana Rouhaniego zawarł w styczniu z Zachodem (zniesienie sankcji w zamian za ograniczenie programu atomowego).
- Zachód chce mieć monopol na energię jądrową, która jest przecież dobra dla środowiska – mówi na spotkaniach były prezydent. Zachód generalnie jest cyniczny - „hoduje zarazki w laboratoriach, by potem biednym krajom sprzedawać szczepionki".
Skąd ta nagła aktywność Ahmadineżada? Chce wystartować w wyborach w czerwcu 2017 roku – podejrzewa część ekspertów. On sam jest oszczędny w słowach. - Zobaczymy w przyszłym roku – uciął spekulacje.
- Nie jest nawet pewne, czy on ma szansę wystartować, czy zostałby dopuszczony do wyborów. Na dodatek, gdy pojawiły się pogłoski o możliwym powrocie Ahmadineżada część konserwatystów, teoretycznie bliskich mu, ogłosiła, że nie uzyska niezbędnego poparcia Rady Strażników. Chodzi o korupcję w jego rządzie – mówi „Rzeczpospolitej" Mariam Mirza, irańska dziennikarka i feministka pracująca w perskiej sekcji Deutsche Welle.