Ani premier Shinzo Abe, ani znana z mocno patriotycznych poglądów szefowa resortu obrony Tomomi Inada nie zdecydowali się na złożenie w poniedziałek wizyt w tokijskiej świątyni Yasukuni upamiętniającej nie tylko miliony japońskich ofiar II wojny, ale i najwyższych dowódców wojskowych oraz politycznych skazanych za zbrodnie wojenne.
Wizyty w każdą rocznicę zakończenia wojny w tej świątyni w wielu stolicach państw azjatyckich, zwłaszcza w Pekinie oraz Seulu, interpretowano jako niemal zapowiedź odrodzenia się japońskiego militaryzmu. Prawdziwy jastrząb w gabinecie premiera Abego, pani Tomomi Inada, zamiast do świątyni wybrała się do Dżibuti, gdzie znajduje się baza marynarki japońskich sił samoobrony walczących z piractwem na wodach międzynarodowych.
Sam premier, którego wizyta w świątyni trzy lata temu wywołała dyplomatyczną burzę, wyraził w poniedziałek nadzieję, że okropności wojny się nie powtórzą. To samo rzekł cesarz Akihito.Tegoroczne uroczystości zakończenia wojny śledzone są wyjątkowo uważnie.
Cesarz czeka
Zaledwie tydzień wcześniej cesarz Akihito wyraził chęć abdykacji. Nieco wcześniej w uzupełniających wyborach koalicja rządowa oraz jej sojusznicy uzyskali dwie trzecie mandatów w wyższej izbie parlamentu. W niższej konstytucyjną większością rząd dysponuej od dawna.
Istnieją więc wszelkie przesłanki, aby doprowadzić do zmiany konstytucji, co jest zresztą długofalowym celem rządzącej Partii Liberalno-Demokratycznej (PLD) i premiera Shinzo Abego. W dodatku dla wielu konserwatystów nie tylko z prawicowej PLD zmiana narzuconej Japonii przez Amerykanów konstytucji w 1947 roku po klęsce w II wojnie byłoby równoznaczne z odzyskaniem suwerenności państwowej.