Martin Schulz oznajmił, że nie będzie kandydował po raz trzeci na stanowisko przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Wraca do Niemiec, gdzie czeka na niego MSZ, jak twierdzą media.
Decyzja Schulza spowodować może pewne perturbacje na unijnej scenie politycznej. Rzecz w tym, że zgodnie z umową dwu największych ugrupowań w PE, czyli partii ludowej oraz socjalistów, na stanowisku szefa parlamentu następuje rotacja co kadencję pomiędzy przedstawicielami tych ugrupowań. Umowa funkcjonuje już trzy kadencje, co oznacza, że po socjaliście Schulzu przewodniczącym powinien zostać chadek z Europejskiej Partii Ludowej. Rzecz jednak w tym, że dwa pozostałe najwyższe stanowiska w UE, czyli zarówno szefa Komisji UE Jeana-Claude'a Junckera, jak i przewodniczącego Rady Europejskiej, którym jest Donald Tusk, są już w rękach chadeków.
W sumie z czterech najważniejszych unijnych stanowisk socjaliści mieliby tylko jedno, czyli szefowej unijnej dyplomacji Federici Mogherini.
– Gdyby szefostwo PE miało przypaść chadekowi, otwarta pozostaje sprawa Tuska – mówi premier Włoch Matteo Renzi. Zgodnie z tą logiką chadek Tusk nie powinien zostać wybrany na drugą kadencję, zwalniając miejsce dla reprezentanta innej opcji politycznej.
Ale Tusk cieszy się zaufaniem większości szefów państw i rządów UE. W dodatku Europa boryka się z wieloma problemami i zmiana szefa Rady byłaby strzałem w kolano. Wygląda na to, że Tusk nie musi się martwić o najbliższą przyszłość. – Nie widzę nikogo w szeregach Partii Ludowej, kto byłby w stanie zastąpić tak wyrazistego polityka, jakim jest Martin Schulz – przekonuje „Rzeczpospolitą" Hannes Swoboda, były szef frakcji socjalistów w PE. W jego opinii skończy się na wyborze socjalisty.