Korespondencja z Nowego Jorku
Zarzuty, jakie zostały postawione byłemu szefowi kampanii prezydenckiej Paulowi Manafortowi oraz Rickowi Gatesowi, jego wieloletniemu partnerowi biznesowemu i doradcy w kampanii Trumpa, są poważne. Obejmują m.in. konspirowanie przeciwko Stanom Zjednoczonym, zatajenie faktu pracy w charakterze zagranicznego lobbysty (do 2014 r. Manafort pracował na Ukrainie dla rządu Wiktora Janukowycza), oszustwa podatkowe i pranie pieniędzy, które trzymał w bankach na Cyprze i w innych krajach. Pieniądze, które Manafort otrzymywał od m.in. Janukowycza, byłego prorosyjskiego przywódcy Ukrainy, wydawał (w milionach dolarów) na luksusowe samochody, nieruchomości, antyki i drogie ubrania. „Za pomocą ukrywanych za granicą pieniędzy Manafort wiódł wystawne życie w Stanach Zjednoczonych, ale unikał płacenia podatku dochodowego" – czytamy w oskarżeniu.
Kilka godzin po tym, jak Manafort oddał się w ręce FBI, prezydent Trump napisał na Twitterze: „Sorry, ale to było dawno przed tym, jak Paul Manafort dołączył do mojej kampanii. Dlaczego [śledczy] nie zabiorą się za oszustkę Hillary & Demokratów".
Zarzuty, jakie Robert Mueller III wyznaczony do zbadania wpływów Rosji na wybory prezydenckie w USA postawił byłym współpracownikom prezydenta, nie wskazują bezpośrednio na winę Donalda Trumpa. Jednak prezydent powinien mieć powody do niepokoju – twierdzą komentatorzy. Polegał na opinii zarówno Manaforta, jak i Ricka Gatesa, którzy uwikłani byli w działania uznawane za kryminalne. „To źle świadczy o zdolności Donalda Trumpa do wybierania sobie wiarygodnych doradców" – pisze w opinii dla „New York Timesa" Norman Eisen z Brooking Institution.
Oskarżenia wobec jego najbliższych doradców długo ciążyć będą na jego administracji, bo śledztwo w tej sprawie ciągnąć się będzie miesiącami, jeżeli nie latami.