W czwartek Ministerstwo Zdrowia poinformowało, że testy wykazały obecność koronawirusa SARS-CoV-2 u kolejnych 34 151 osób - to najwyższa dobowa liczba nowych przypadków od początku epidemii. W związku z sytuacją epidemiczną rząd wprowadzi kolejne ograniczenia praw obywatelskich i możliwości prowadzenia działalności gospodarczej.
Zamknięte zostaną przedszkola i żłobki (z wyjątkami), wielkopowierzchniowe detaliczne sklepy budowlane i meblowe oraz salony fryzjerskie i kosmetyczne. Zaostrzone zostaną limity osób mogących jednocześnie przebywać w miejscach kultu religijnego oraz dużych sklepach. Działalność obiektów sportowych zostanie ograniczona wyłącznie dla sportu zawodowego. Te i dotychczas wprowadzone obostrzenia mają obowiązywać od najbliższego weekendu do 9 kwietnia.
- Nie jestem zwolennikiem lockdownu, ale jeśli liczba zakażeń będzie dalej rosła, być może nie pozostanie nic innego, jak wprowadzić kolejne, surowe ograniczenia. Już teraz polski system opieki zdrowotnej balansuje na skraju zapaści - komentuje obecną sytuację dr hab. Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Katedry i Zakładu Mikrobiologii Lekarskiej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
- Istnieje ryzyko, że ograniczenia wprowadzone zbyt późno już nie będą w stanie powstrzymać transmisji koronawirusa, który rozproszy się w społeczeństwie - dodaje w rozmowie z WP.pl.
W ocenie dr. Dzieciątkowskiego, Polska zbliża się do stanu klęski żywiołowej. - Samo wprowadzenie lockdownu nie pomoże nam opanować epidemii koronawirusa. Fakt, że zamkniemy ludzi w domach, jednak nie zmieni ich nastawienia do powagi sytuacji. Niestety, Polacy już zaczęli sobie zdawać sprawę, że część rządowych rozporządzeń została wprowadzona prawem kaduka - mówi.