Jesienią 1945 r. Japonia sprawiała wrażenie kraju zmiażdżonego przez walec historii. Jej miasta i przemysł leżały w gruzach, a populacja głodowała. Zamorskie posiadłości zostały utracone, a w kraju urządzali się amerykańscy okupanci. Resztki floty leżały na dnie basenów portowych, a wyżsi dowódcy i politycy oczekiwali na procesy. Nawet los cesarza był niepewny. Kraj miał totalnie zszarganą opinię ze względu na bezmiar zbrodni, jakich się dopuścił w czasie wojny na innych narodach.
Po 75 latach od kapitulacji Japonii można jednak odnieść wrażenie, że tamtej klęski nigdy nie było. Kraj Kwitnącej Wiśni to państwo bezpieczne i dostatnie, jedna z największych potęg gospodarczych świata, która podbija światową popkulturę. Co więcej, Japonia jest pozytywnie postrzegana w wielu krajach, które w trakcie wojny brutalnie okupowała. Poza Chinami, obiema Koreami i Filipinami, państwa azjatyckie dosyć słabo akcentują okres okupacji japońskiej w swoich politykach historycznych. Czy to tylko efekt kuszenia przez japoński dobrobyt i kulturę? W tokijskim „rewizjonistycznym" muzeum wojennym Yushukan (prowadzonym przy Świątyni Yasakuni, w której czci się wszystkich poległych żołnierzy cesarza jako bogów) ekspozycja poświęcona „Wielkiej wojnie w Azji Wschodniej" kończy się przesłaniem mówiącym, że Japonia zatriumfowała po swojej klęsce, bo doprowadziła do zniszczenia europejskich imperiów kolonialnych w Azji oraz zdobycia niepodległości przez wiele państw azjatyckich. Czyżby więc Japonia rzeczywiście była „Winkelriedem narodów", a biorąc na siebie ciosy wrogów, zapewniła innym wolność? Taka interpretacja może szokować, jeśli weźmiemy pod uwagę skalę wyzysku narzuconego przez Japończyków narodom podbitym i „sprzymierzonym" podczas wojny. Okupacja niosła jednak ze sobą również często masową kolaborację, która paradoksalnie umożliwiła późniejsze zwycięstwo lokalnych środowisk niepodległościowych.
U boku cesarstwa
Indonezja ogłosiła swoją niepodległość 17 sierpnia 1945 r., czyli dwa dni po przemówieniu cesarza Hirohito obwieszczającym rozejm z aliantami. Indonezyjska historiografia podkreśla, że to była proklamacja „niezależności od Japonii, a nie od Holandii", gdyż rządy nad Krajem Tysiąca Wysp sprawowali wówczas Japończycy. Indonezja była wcześniej określana kolonialną nazwą „Holenderskie Indie Wschodnie". Wiosną 1942 r. japońskie siły zbrojne w błyskawicznej kampanii zdobyły ją na Holendrach. Nowi władcy zabrali się do eksploatowania kraju mocniej niż holenderscy kolonizatorzy. Zmusili kilka milionów mieszkańców do pracy przymusowej. Ale jednocześnie dziesiątki tysięcy Indonezyjczyków dobrowolnie zaciągnęło się do wojskowych jednostek kolaboracyjnych nazywanych PETA, Hei-ho czy Giyugun. Indonezyjczycy dostawali w nich karabiny z holenderskich magazynów, ale często musieli zadowolić się jedynie włóczniami. Wykorzystywano ich do służby wartowniczej i porządkowej, czasem wysyłano na odległe wyspy na Pacyfiku. Indonezyjskie jednostki przypominały pod wieloma względami oddziały pomocnicze formowane przez Niemców z sowieckich jeńców. Japończycy tworzyli również masowe organizacje paramilitarne, przez które przeszło ponad 1 mln Indonezyjczyków. Utworzyli nawet tego typu oddziały dla mniejszości chińskiej (którą zwykle traktowali jako aliancką V kolumnę) oraz muzułmańską milicję o nazwie... Hezbollah (Partia Boga).
Indonezyjskie środowiska patriotyczne widziały w tym przede wszystkim szansę na stworzenie wojska, które obroni później wymarzoną suwerenność. Sukarno i Mohammad Hatta, „ojcowie niepodległości" Indonezji, mocno wierzyli w to, że wolność da się osiągnąć z pomocą Japonii. Deklarację niepodległości swojej ojczyzny pisali więc w znajdującym się na kolonialnej starówce w Dżakarcie domu japońskiego kontradmirała Tadashiego Maedy, a w chwili ogłaszania tego dokumentu za Sukarno stało kilku japońskich oficerów. W oczach owych doradców z Kraju Kwitnącej Wiśni był to „psikus" sprawiony europejskim kolonizatorom. Z niepodległością Indonezji nie pogodziła się bowiem Holandia, której rząd liczył, że dzięki koloniom odbuduje swoją gospodarkę po zniszczeniach wojennych. Wybuchła więc trwająca cztery lata wojna o niepodległość Indonezji, którą dawna kolonialna metropolia przegrała. Po stronie indonezyjskiej walczyło wówczas około 3 tys. Japończyków. Część z nich otrzymała później indonezyjskie obywatelstwo i osiedliła się w tym kraju jako zasłużeni emeryci mundurowi. Hatta i Sukarno są obecnie uważani za bohaterów narodowych, a armia indonezyjska dumnie wywodzi swój rodowód z kolaboracyjnych jednostek PETA.
Na sąsiednich Malajach Japończycy stosowali zasadę „dziel i rządź". Prześladowali wpływową chińską mniejszość, ale Malajów czy Hindusów próbowali pozyskać. Utrzymywanie porządku powierzyli więc w dużej mierze lokalnej policji, w której mocno nadreprezentowani byli Hindusi, sikhowie i Tamilowie. Stworzyli też liczące 8 tys. żołnierzy jednostki kolaboracyjne Gunpo, które brały udział w walkach przeciwko partyzantce. Japończycy starali się zaciągać Malajów do tych jednostek, obiecując im m.in. japońskie nastoletnie dziewczyny jako żony. By pokazać, że stawiają na lokalne kadry, dali stopień podpułkownika popularnemu nacjonaliście Ibrahimowi Yaacobowi. Te wysiłki przyniosły jednak raczej słabe rezultaty. Japończycy mieli świadomość, że kolaboranci walczą niechętnie i grają na dwie strony. Zresztą na dwie strony działali też partyzanci. Lai Teck, przywódca zdominowanej przez Chińczyków Komunistycznej Partii Malajów, był nie tylko agentem francuskim, brytyjskim, sowieckim i chińskim – pracował też dla japońskiej bezpieki wojskowej, której wydawał swoich towarzyszy. Sprawy przybrały nieoczekiwany obrót, gdy w 1945 r. do komunistycznej chińskiej partyzantki na Malajach przystąpiło kilkuset japońskich żołnierzy. Dwaj ostatni z nich – 77-letni Kiyoaki Tanaka i 71-letni Shigeyuki Hashimoto – złożyli broń dopiero w 1989 r., wraz z wygaśnięciem czerwonej rebelii. Malajscy nacjonaliści, będący naturalnymi wrogami chińskich komunistów, po wojnie nie wstydzili się zaś swojego projapońskiego stanowiska. Mahathir Mohamad, premier Malezji w latach 1981–2003 i w latach 2018–2020, wspólnie z Shintaro Ishiharą, nacjonalistycznym gubernatorem Tokio w latach 1999–2012, napisał książkę o wiele mówiącym tytule: „Azja, która potrafi powiedzieć »nie«".