Po przeszło dekadzie wojny domowej Syria jest na dnie. W ocenie ONZ-owskiego Światowego Programu Żywnościowego (WFP) ponad 12 milionów obywateli kraju poszukuje codziennie żywności, starając się przeżyć kolejny dzień. A Syria ma około 17 milionów mieszkańców (przed wojną, przed wielkim exodusem miała ponad 21 mln).
W ocenie Osamy Kadi, cytowanego przez dziennik „Guardian" jednego z syryjskich ekonomistów na emigracji, w czasie całej wojny sytuacja ekonomiczna nie była tak dramatyczna jak obecnie. Oblicza on, że średnie dochody wynoszą od 15 do 40 dolarów miesięcznie. Podobno nawet pensje ministrów w rządzie prezydenta Baszara Asada nie przekraczają równowartości 40 dol. Jego najwięksi sojusznicy, Iran i Rosja, snują wprawdzie plany o rozpoczęciu rekonstrukcji kraju, ale nic się nie dzieje.
Ryzyko dla inwestorów
Damaszek łączy obecnie wielkie nadzieje z zaangażowaniem Pekinu. Szef chińskiej dyplomacji Wang Yi został przyjęty przed tygodniem przez Baszara Asada, tuż po uroczystości jego inauguracji na czwartą kadencję prezydencką. Nastąpiło to po niedawnych wyborach prezydenckich, nieuznawanych przez Zachód. Dzień wcześniej rząd w Damaszku zgłosił formalnie akces do projektu Pasa i Szlaku, chińskiej inicjatywy zmierzającej do reaktywacji prowadzącego na zachód, Jedwabnego Szlaku.
Damaszek już wcześniej zabiegał o rekonstrukcję portów w Latakii i Tartusie oraz połączenia kolejowe stolicy Syrii z libańskim portem Trypolis. Jak na razie zaangażowanie Chin w Syrii jest umiarkowane mimo obecności Huawei oraz 2 mld dol. rozpisanej na lata pomocy na odbudowę potencjału przemysłowego oraz 60 mln dol. pomocy humanitarnej.
Ryzyko związane z inwestycjami w Syrii jest w tej chwili bardzo wysokie. Północno-zachodnia część kraju, prowincja Idlib, jest poza kontrolą rządu w Damaszku, podobnie jak pola naftowe na północnym wschodzie. Oznacza to, że konflikt jest daleki od zakończenia mimo względnego spokoju w sensie militarnym.