Partia szła do tej pory jak burza, zdobywając miejsca w parlamentach niemieckich landów. Po ubiegłorocznych wyborach do Bundestagu stała się liderem opozycji. Był to oszałamiający sukces, który pozwalał mieć uzasadnione nadzieje na więcej. Jednak ubiegłej niedzieli w Bawarii stało się coś nieoczekiwanego.
Zamiast spodziewanych w szeregach partii 15–20 proc. głosów AfD otrzymała zaledwie 10,2 proc. A więc nawet o 2 punkty procentowe mniej niż przed rokiem w wyborach do Bundestagu. Przegrała z CSU, co oczywiście nie dziwi, ale uległa też konserwatywnemu i mocno prawicowemu ugrupowaniu Wolnych Wyborców (FW).
Wygląda na to, że zużyła się już strategia AfD oparta na gwałtownym i bezwzględnym sprzeciwie wobec imigracji. Problem ten nie spędza snu z oczu nawet mieszkańcom konserwatywnej Bawarii – landu, który pełnił w ostatnich latach dla rzesz uchodźców i imigrantów funkcję bramy do upragnionych Niemiec.
W hierarchii najważniejszych problemów Bawarczyków znajdują się obecnie sprawy szkolnictwa, budownictwa mieszkaniowego oraz ekologii. Nie jest więc przypadkiem doskonały wynik Zielonych w Bawarii.
Ale tak jest nie tylko w tym landzie. Hierarchia potrzeb obywateli RFN jest taka sama jak wyborców w Bawarii, co ujawniły badania. Niemal trzy czwarte z nich jest nadal przeciwna polityce imigracyjnej Angeli Merkel, czyli niekontrolowanej imigracji, co nie znaczy jednak szczelnego zamknięcia granic, czego domaga się AfD. Zresztą kryzys imigracyjny z lat 2015–2016 należy już do przeszłości. W roku ubiegłym przybyło do Niemiec 140 tys. imigrantów z Azji. Spadła drastycznie liczby przybyszów z Syrii i Afganistanu, tworzących nie tak dawno trzon rzeszy uchodźców. Wielu spośród 35 tys. Afrykańczyków przybyłych w roku ubiegłym ma podstawy, aby ubiegać się o azyl.