– Przy 15-procentowych cięciach nie będziemy w stanie utrzymać roli globalnego gracza, zdolnego do prowadzenia wojen na całym świecie – ostrzega w rozmowie z „Rz” David Dunn, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu w Birmingham.
Władze pogrążonej w recesji Wielkiej Brytanii zastanawiają się, gdzie szukać oszczędności. Latem zleciły pierwszy od 11 lat przegląd strategiczny, który ma ułatwić decyzję o przyszłości sił zbrojnych. Wyniki przeglądu mają być ogłoszone dopiero po wyborach parlamentarnych, które mają się odbyć do końca maja, ale nikt nie ma wątpliwości, że zapowiadają się gigantyczne cięcia kosztów. Szacuje się, że wyniosą one od 15 do 20 procent.
Wojskowi od kilku tygodni próbują przekonać polityków, że siły zbrojne są najważniejsze. Naczelny dowódca brytyjskich sił zbrojnych generał David Richards ogłosił 18 stycznia w Instytucie Studiów Strategicznych w Londynie, że armia powinna być lepiej przystosowana do prowadzenia nowego rodzaju wojen. Jego zdaniem zamiast inwestować w okręty i lotnictwo, powinna postawić na rozbudowę lekkiej piechoty i samoloty bezzałogowe sprawdzające się w walce z terroryzmem.
Nie musiał długo czekać na reakcję dowódcy marynarki.
– Bez silnej floty kraj nie będzie w stanie bronić swoich interesów na całym świecie – ogłosił admirał Mark Stanhope obawiający się o losy programu budowy lotniskowców. Poparł go dowódca sił powietrznych Stephen Dalton, który obawia się z kolei, że w przypadku zarzucenia budowy lotniskowców pogrzebany zostanie związany z nimi projekt samolotów wielozadaniowych.