Stołeczny bazar to miasto w mieście. Z wąskimi, zazwyczaj zadaszonymi uliczkami, z meczetami, knajpkami i staromodnymi bankami bez bankomatów, ale za to z liczydłami i kalkulatorami oklejonymi folią. Tłum przemieszcza się powoli, rozganiany co chwilę przez tragarzy i mężczyzn ciągnących czterokołowe wózki, na których piętrzą się bele materiałów, worki i kartony. Klienci brodzą w resztkach opakowań i gazetach.
Bazar był w Iranie wielką siłą. W czasach szacha Mohammeda Rezy Pahlawiego to tutaj rodziły się nastroje rewolucyjne. Kupcy i klienci przekazywali sobie wieści o okrucieństwie tajnej policji i przesłania od przebywającego na emigracji ajatollaha Chomeiniego. To bazar zachwiał tronem szacha.
Tutejsi kupcy zwani bazari wynajęli w 1979 roku samolot, by Chomeini mógł wrócić z emigracji we Francji i stanąć na czele rewolucji. Początkowo korzystali na nowym systemie.
– Nie trwało to jednak długo. Wielu kupców wyjechało, wielu zostało aresztowanych, a ten, który wynajął francuski samolot dla Chomeiniego, skończył na szubienicy – opowiada profesor ekonomii proszący o zachowanie anonimowości. – Teraz najbardziej wpływowi są oficerowie Gwardii Rewolucyjnej. Z jej szeregów pochodzą kadry rządu, urzędów, państwowych firm i banków. A część dawnych bazari stworzyła klasę nowych przemysłowców – mówi.
Także Abbas Maleki, były wieloletni wiceszef MSZ Islamskiej Republiki, uważa, że przypisywanie bazarowi wielkiego znaczenia politycznego i gospodarczego to stereotyp rozpowszechniany przez zachodnie przewodniki turystyczne.