Cios jest tym bardziej dotkliwy, że Hugo Chavez uczynił z niedzielnego referendum w sprawie reformy konstytucji ogólnonarodowy test własnej popularności. A tu zamiast świętować kolejny triumf, musiał złożyć gratulacje swym przeciwnikom, których dotąd lekceważył i lżył nie nazywając ich inaczej jak „zdrajcami ojczyzny na żołdzie amerykańskiego imperium".
Nowa konstytucja – sztandarowy projekt lewicowego prezydenta o dyktatorskich zapędach – miała zapewnić 53-letniemu Chavezowi przede wszystkim dożywotnie rządy, a poza tym możliwość ogłaszania stanu wyjątkowego, cenzurowania prasy i zaprowadzania socjalistycznej gospodarki. Przewaga „nie" (50,7 proc.) nad „tak" (49,2 proc.) jest minimalna, co nie zmienia faktu, że dla prezydenta oznacza to historyczną porażkę, a dla opozycji historyczne zwycięstwo.
Prezydent miał w ręku wszelkie atuty potrzebne do odniesienia spektakularnego sukcesu. 60 proc. poparcia w rankingach popularności. Pieniądze z eksportu stale drożejącej ropy, dzięki którym mógł kupować sympatię ubogich Wenezuelczyków, stanowiących większość elektoratu. Własny program radiowo-telewizyjny, w którym bez żadnych ograniczeń czasowych chwalił się własnymi dokonaniami i szkalował przeciwników. Parlament bez opozycji, bo ta zbojkotowała ostatnie wybory. Okazało się jednak, że to już nie wystarcza do zwycięstwa.
Opozycja szaleje z radości. Kiedy centralna komisja wyborcza ogłosiła, że przeciwnicy nowej konstytucji wysunęli się na prowadzenie, na ulicach Caracas wybuchła euforia. Niebo rozświetliły fajerwerki. Ludzie ściskali się i całowali. Kierowcy z całych sił wciskali klaksony. Z głośników płynęły amerykańskie przeboje. Zniknęli gdzieś hałaśliwi prezydenccy agitatorzy na motorach. Korespondent AFP pisał, że w powietrzu unosił się „zapach odwetu". „Długo na to czekaliśmy. To początek końca Chaveza. Pokazaliśmy, że można go pokonać"– mówił cytowany przez francuską agencję student Edwin Sanchez. „Ludzie nie mogli już znieść jego ciągłej paranoi. Chciał nam narzucić dyktaturę i odciąć się od wszystkich innych krajów" – wtórowała mu właścicielka sklepu Anna Camelo.
Głos zabrał nowy bohater opozycji, generał Raul Baduel, były minister obrony, kolega z wojska prezydenta. Ten sam, który w 2002 r. udaremnił próbę odsunięcia Chaveza od władzy. W niedzielę wezwał rodaków do „zbudowania w Wenezueli prawdziwej demokracji". Podczas kampanii przed referendum generał należał do najbardziej zagorzałych krytyków reformy konstytucji. Chciał skarżyć ją do Sądu Najwyższego.