Do portugalskiego premiera zadzwonili zdenerwowani prezydent Francji Nicolas Sarkozy i premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown.
Sam Jose Socrates miał się ponoć dodatkowo konsultować z Angelą Merkel. Ostatecznie w środę wieczorem oznajmił w portugalskim parlamencie, że referendum nie jest potrzebne. Wyjaśniał, że nie ma powodu, by je organizować, bo społeczeństwo powszechnie popiera integrację europejską i traktat lizboński.
Paryż i Londyn boją się referendum jak ognia i dlatego z niepokojem patrzą na sygnały płynące z innych krajów. Każda próba odwołania się do opinii publicznej doprowadziłaby bowiem do zwiększonej presji na zorganizowanie referendów w ich własnych krajach. W Wielkiej Brytanii zakończyłoby się to z pewnością niepowodzeniem.
Z kolei we Francji unijna konstytucja, poprzedniczka traktatu lizbońskiego, już raz przepadła w powszechnym głosowaniu, co zmusiło 27 państw do wynegocjowania nowego dokumentu. Nowego w formie, ale w zasadniczych zapisach identycznego z projektem konstytucji. Inne opakowanie pozwoliło wielu rządom stwierdzić, że teraz referendum nie jest już potrzebne. Jedyny kraj, który nie może uniknąć tej próby, to Irlandia. Tam powszechnego głosowania nad nowy traktatem wymaga konstytucja.
Dla Słowenii, która od 1 stycznia przejęła kierowanie Unią, szybka i bezbolesna ratyfikacja traktatu lizbońskiego jest jednym z priorytetów.