Po upadku rządu Romano Prodiego prezydent we wtorek wieczorem zakończył konsultacje z szefami 19 ugrupowań politycznych i trzema swymi poprzednikami. Potem pogrążył się w głębokiej refleksji. Jej owocem miała być decyzja, czy rozpisać natychmiast nowe wybory, czy też powierzyć komuś misję utworzenia tymczasowego rząd. Z pozoru sytuacja wydawała się jasna. Ponad 60 proc. Włochów chce iść natychmiast do urn, a w obecnym Senacie, gdzie w zeszłym tygodniu rząd Prodiego nie uzyskał wotum zaufania, też przeważają zwolennicy rychłych wyborów. Opowiada się za nimi cała opozycja, ortodoksyjni komuniści i chadecka lewica, która wychodząc z koalicji, wywołała obecny kryzys.
Mimo to prezydent postawił na nowy rząd. Tłumaczył, że przemawia za tym włoska racja stanu i troska o przyszłość państwa. Zadaniem gabinetu Mariniego ma być przygotowanie wyborów. Chodzi o zmianę proporcjonalnej ordynacji wyborczej o bardzo niskim progu na taką, która zagwarantowałaby zwycięzcom stabilną większość w obu izbach parlamentu, czyli możliwość skutecznego rządzenia. Opozycja pod wodzą Silvia Berlusconiego we wczorajszych sondażach miała 12 punktów przewagi i chciałaby ją jak najszybciej wykorzystać.
Pojawiają się brzydkie podejrzenia, że prezydent jako człowiek lewicy kieruje się nie tyle racją stanu, ile chęcią doraźnej pomocy przyjaciołom w potrzebie. Rzeczywiście zmiana ordynacji wyborczej na mieszaną z wysokim progiem pomogłaby głównie rozdrobnionej lewicy, a czas pozwoliłby się jej skonsolidować.
Jednak za uzdrowieniem ordynacji i usprawnieniem mechanizmów działania zarówno parlamentu, jak i rządu jeszcze przed wyborami opowiadają się również autorytety i organizacje, które trudno podejrzewać o lewicowe sympatie, m.in. włoski episkopat i potężna Confindustria – stowarzyszenie włoskich przedsiębiorców.
Franco Marini,przewodniczący Senatu www.senato.it/presidente