Według najnowszych sondaży przewaga zwolenników nowego unijnego traktatu nad jego przeciwnikami wynosi już tylko 4 punkty procentowe: 35 wobec 31 procent. Do referendum pozostało sześć tygodni, a jedna trzecia obywateli Irlandii nie wie, jak zagłosuje.
– Przegrana w referendum byłaby katastrofą – ostrzegł premier Bertie Ahern. On sam ustąpi ze stanowiska już 6 maja pod wpływem oskarżeń o korupcję. Nie chce, by krytyka jego osoby stała się podstawą do głosowania na „nie” w sprawie, która nie ma nic wspólnego z polityką rządu.
Ta taktyka przynosi częściowe rezultaty, bo opozycyjna Partia Pracy apeluje o poparcie dla traktatu lizbońskiego. – Rozumiem waszą złość na politykę tego rządu. Ale oprzyjcie się pokusie utarcia mu nosa przez zagłosowanie na „nie” – mówił lider partii Eamon Gilmore.
Euroentuzjastów niepokoi spadek poparcia i wzrost niechęci do traktatu, ale przede wszystkim ciągle wysoki – 34 proc. – odsetek niezdecydowanych. Im mniej osób pójdzie do urn 12 czerwca, tym mniejsza szansa na przyjęcie traktatu. Ponieważ wtedy zagłosują osoby najbardziej zdeterminowane, które chcą jego odrzucenia. To przede wszystkim rolnicy, mała, ale wpływowa grupa w Irlandii. Boją się, że trwające właśnie negocjacje dotyczące dalszej liberalizacji handlu w Światowej Organizacji Handlu (WTO) pogorszą ich sytuację.
Część biznesmenów z kolei boi się unijnych planów ujednolicenia zasad obliczania podatków od przedsiębiorstw. Ich zdaniem to pierwszy krok do ujednolicenia stawek podatkowych, co zmniejszyłoby atrakcyjność Irlandii jako miejsca dla zagranicznych inwestycji.