Nikt nie jest w stanie podać dokładnej liczby zabitych, bo do większości zniszczonych miejsc nie dotarły jeszcze służby ratunkowe. Rządząca Birmą junta wojskowa nie jest zaś skora do ujawniania szczegółów katastrofy. Jeszcze dzień wcześniej twierdziła, że ofiar jest zaledwie 351.
Wczoraj państwowa telewizja oficjalnie ogłosiła, że zginęło 3939 osób. Kilka godzin później szef MSZ informował o 10 tysiącach. Ale dane pochodzą z zaledwie dwóch z pięciu zalanych przez wodę regionów – Rangunu i Irrawaddy. Ostateczna liczba ofiar może być wyższa.
Gigantyczna jest również liczba osób pozbawionych dachu nad głową – co najmniej kilkaset tysięcy. Całe aglomeracje zamieniły się w niemal doszczętnie zalane miasta widma. Potężny wiatr (ponad 190 km na godzinę) zdruzgotał mosty, zerwał linie elektryczne i zniszczy tysiące budynków. Zablokowana jest większość dróg.
Ostatni raz tropikalny tajfun wyrządził tak potworne szkody w 1999 roku w Indiach, gdy w wyniku ataku żywiołu zginęło co najmniej 10 tysięcy ludzi. W rządzonej przez brutalną wojskową dyktaturę Birmie władze nie kwapią się jednak do pomocy obywatelom.
Tak jest na przykład w zniszczonym w 75 – 80 procentach mieście Laputa. Z większości budynków pozostały tam tylko pozbawione ścian szkielety, a 16 okolicznych wiosek zostało zmytych z powierzchni ziemi. Tysiące mieszkańców, którzy koczują teraz w prowizorycznych szałasach, zostało bez żadnej pomocy.