Reżim w Zimbabwe z dumą ogłosił, że frekwencja była wyjątkowo wysoka. Ludzie do urn szli jednak nie z miłości do dyktatora, ale ze strachu. Bojówkarze wierni prezydentowi chodzili bowiem od domu do domu i siłą pędzili ludzi do lokali wyborczych. Na ulicach sprawdzano zaś, czy przechodnie mają pomalowany czerwonym tuszem palec – znak, że oddali głos.
– To kolejny tragiczny dzień w historii naszego narodu. Jeżeli to możliwe, nie głosujcie. Ale jeżeli czujecie, że wasze życie jest zagrożone, to oddajcie głos na Mugabe – zwrócił się do narodu były kandydat opozycji Morgan Tsvangirai.
W sytuacji, gdy społeczeństwo zostało sterroryzowane, na Tsvangiraiego, którego nazwiska władze nie wykreśliły z list wyborczych, głosowali zapewne nieliczni. Obywatele zostali zastraszeni przez służbę bezpieczeństwa, która przed drugą turą zamordowała 90 osób, a tysiące osadziła w więzieniach. Właśnie dlatego Tsvangirai wycofał się z kandydowania.
Zachód już zapowiedział, że nie uzna wyników „wyborczej farsy”, do której doszło w piątek w Zimbabwe. 82-letni Robert Mugabe nic sobie jednak z tego nie robi. Ogłosił, że „jest w świetnej formie“ i już nie może się doczekać, aż rozpocznie kolejną kadencję. Piątą.