25 sierpnia 1944 r. niemieckie wojska wzięły krwawy odwet na mieszkańcach Maillé za akcje sabotażowe ruchu oporu. Żołnierze szli od domu do domu, mordując każdą napotkaną osobę. Zginęło wtedy 124 z liczącej zaledwie 500 mieszkańców wioski. Wśród nich dzieci i niemowlęta.

– Do dziś nie wiadomo, czy to byli żołnierze Wehrmachtu czy SS. Ci, którzy przeżyli, nie byli w stanie na to pytanie odpowiedzieć – tłumaczy francuski historyk z Uniwersytetu w Caen Jean-Luc Leleu. Miejscowa żandarmeria wszczęła śledztwo, jednak udało jej się zidentyfikować tylko jednego żołnierza, który mógł uczestniczyć w zbrodni. Podporucznik Wehrmachtu Gustav Schlüter w 1944 roku dowodził jednostką niemieckiej armii w pobliskim Saint-Maur. W 1953 roku trybunał w Bordeaux skazał go in absentia na karę śmierci. Wyrok nigdy nie został wykonany, bo podporucznika nie udało się odnaleźć.

Teraz szef dortmundzkiej prokuratury Ulrich Mass postanowił zająć się sprawą. Mass od dziesięciu lat specjalizuje się w ściganiu zbrodniarzy nazistowskich. W 2004 roku dowiedział się o wydarzeniach w Maillé. – Wszyscy znamy przypadki ludobójstwa na ludności cywilnej w Oradour-sur-Glane czy w Tulle. O tym, co się stało w Maillé, wszyscy zapomnieli. Ja się na to nie godzę – powiedział Mass francuskiemu dziennikowi „Le Monde”. W Niemczech zbrodnie wojenne nie ulegają przedawnieniu, a do otwarcia śledztwa wystarczy zwykłe „podejrzenie”. Od kilku tygodni policja w Maillé ponownie zbiera dowody i zeznania świadków. Mass 15 lipca wraz z grupą niemieckich śledczych rozpocznie oględziny miejsca zbrodni.

64 lata po wydarzeniach możliwość odnalezienia odpowiedzialnych za zbrodnię żołnierzy jest jednak nikła. – To nasza ostatnia szansa – podkreśla Mass.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: a.rybinska@rp.pl