– Chcę wyboru nowego kierownictwa. Chcę szerokiej palety kandydatów. Chcę debaty na ten temat – powiedziała w wywiadzie dla BBC Joan Ryan, wiceszefowa Partii Pracy. Uważa ona, podobnie jak inni przeciwnicy Gordona Browna, że tylko odejście niepopularnego premiera może uratować laburzystów przed klęską w najbliższych wyborach.
Szeregi wewnątrzpartyjnej opozycji rosną w miarę zbliżania się terminu konferencji laburzystów, która odbędzie się w najbliższy weekend. Do opozycji przyłączyło się sześciu byłych ministrów w rządach laburzystowskich, wzywając na łamach magazynu „Progress” do zmian w partii. – Trzeba oczyścić powietrze – stwierdziła Siobhain McDonagh, zastępczyni tzw. whipa, polityka odpowiedzialnego za dyscyplinę wśród posłów podczas głosowania nad rządowymi projektami ustaw. Według liderów rebelii 45 parlamentarzystów Partii Pracy jest gotowych ich wesprzeć w publicznych wystąpieniach.
Ruchowi przewodzą kobiety, które zrobiły karierę za czasów poprzedniego szefa rządu. Media nazywają je „dziewczynkami Blaira” (Blair babes). Kierownictwo partii podjęło już kontrofensywę. Joan Ryan została odwołana ze stanowiska wiceszefa partii i specjalnego wysłannika rządu brytyjskiego na Cypr. Stanowisko w partii straciła też Siobhain McDonagh, która głosiła, że wybór nowego lidera jest jedyną szansą na „przywrócenie porządku i zaufania w partii”. Była minister i opozycjonistka Fiona Mactaggart wezwała ministrów Browna do wykazania się większą odwagą, ujawniając, że w prywatnych rozmowach wielu z nich zgadza się z buntownikami.
Ministrowie poparli jednak premiera. Szef brytyjskiej dyplomacji David Miliband, uważany za potencjalnego następcę Browna, powiedział, że szanuje poglądy opozycjonistów, ale się z nimi nie zgadza. Minister ds. biznesu John Hutton zaznaczył, że partia powinna mówić jednym głosem. – Myślę, że musimy obecnie popierać rząd – powiedział.
W sondażach laburzyści są obecnie o 20 punktów procentowych w tyle za będącymi w opozycji konserwatystami. Mimo serii porażek w wyborach lokalnych Brown ma nadzieję, że do 2010 r., kiedy odbędą się wybory, sytuacja się zmieni. Wszystko jednak wskazuje, że czas nie działa na jego korzyść: Wielkiej Brytanii grozi recesja gospodarcza.