Stanowisko premiera to dziś najbardziej niechciana posada w Belgii. Trwające w sumie półtora roku próby stworzenia gabinetu, a potem – szefowania mu, ustępujący właśnie Yves Leterme przypłacił pobytem w szpitalu i spadkiem popularności. Dlatego aż tydzień opierał się kandydat do objęcia schedy po nim Herman Van Rompuy.

Ten 61-letni polityk, podobnie jak Leterme wywodzący się z partii flamandzkich chadeków, zgodził się w końcu, bo alternatywą było oddanie stanowiska premiera liberałom, drugiej co do popularności partii flamandzkiej. Van Rompuy stworzy gabinet, który tradycyjnie w Belgii będzie wielopartyjną koalicją złożoną z ugrupowań z obu stron granicy językowej. Van Rompuy, w przeciwieństwie do Leterme’a, cieszy się szacunkiem polityków zarówno z ugrupowań reprezentujących wyborców francuskojęzycznych, jak i niderlandzkojęzycznych. To daje szansę nie tylko na w miarę szybkie utworzenie gabinetu, ale może nawet na dotrwanie do końca kadencji w 2011 roku.

Leterme złożył dymisję 19 grudnia. W rozrywanej konfliktem językowym Belgii przyczyną upadku rządu tym razem był kryzys gospodarczy. Leterme zapłacił cenę za to, że próbował ratować największy bank belgijski Fortis ze szkodą dla jego akcjonariuszy. We wrześniu co prawda uratował oszczędności Belgów, ale potem naciskał na sąd, żeby przyspieszył transakcję sprzedaży Fortis francuskiemu BNP-Paribas. Zaatakowały go za to nawet sprzyjające mu wcześniej media flamandzkie.