Reklama

Pakt z Marrakeszu podzielił belgijski rząd

Flamandowie boją się imigrantów. Pierwszą ofiarą może być rząd Michela.

Publikacja: 17.12.2018 18:11

Niedziela, centrum Brukseli. Starcia przeciwników paktu imigracyjnego z belgijską policją

Niedziela, centrum Brukseli. Starcia przeciwników paktu imigracyjnego z belgijską policją

Foto: AFP

W ostatnią niedzielę w Brukseli odbyły się demonstracje przeciwko paktowi z Marrakeszu, który belgijski rząd zamierza podpisać. To umowa międzynarodowa dotycząca polityki migracyjnej, której nie akceptuje kilka państw UE, w tym Polska. W Belgii wcześniej nie było na ten temat dyskusji, ale w końcu koalicyjna partia N-VA zagroziła wycofaniem się z rządu i to zrobiła.

– Zrozumieli, że ludzie są zaniepokojeni tym traktatem, szczególnie po tym, jak już nie tylko Europa Wschodnia, ale także Austria ogłosiła, że go nie podpisze. W partii najwyraźniej mają wewnętrzne sondaże dowodzące, że taka decyzja przysporzy im głosów w najbliższych wyborach – mówi „Rzeczpospolitej" Carl Devos, politolog z Uniwersytetu Gandawskiego.

Twardy kurs

N-VA to partia nacjonalistów flamandzkich do tej pory odżegnująca się jednak od haseł rasistowskich. Jej politycy jeszcze kilka dni temu odpowiadali za politykę migracyjną Belgii: Jan Jambon był ministrem spraw wewnętrznych, a Theo Francken sekretarzem stanu ds. imigracji. Nie mogą więc w żaden sposób oskarżać innych o napływ imigrantów do Belgii. Zdaniem politologów wykorzystują więc pakt z Marrakeszu jako zagrożenie, żeby pokazać swój twardy kurs wobec migrantów.

Wszystko dlatego, że w ostatnich wyborach regionalnych ich wynik we Flandrii był słaby. W porównaniu z 2014 rokiem stracili 6 pkt proc., do 22 proc. Tych 6 pkt proc. zabrała im skrajna rasistowska prawica w postaci Vlaams Belang, która dostała 11 proc. w porównaniu z 5 proc. cztery lata wcześniej. Vlaams Belang, jeszcze jako Vlaams Blok, był kiedyś główną partią nacjonalistyczną we Flandrii.

Same manifestacje nie były spektakularne. W Brukseli jest rocznie ok. 900 demonstracji, te z ostatniej niedzieli liczyły 5,5 tysiąca osób. Dla porównania dwa tygodnie wcześniej odbyła się demonstracja zwolenników bardziej radykalnej walki ze zmianą klimatu, która zgromadziła 65 tys. osób.

Reklama
Reklama

Marsz antyimigracyjny był zorganizowany przez Vlaams Belang i nawet N-VA, choć wprost go nie krytykowała, to nie nawoływała swoich członków i zwolenników do udziału w nim. Ale Theo Vrancken powiedział, że w sprawie polityki migracyjnej stanowisko Vlaams Belang jest mu bliskie.

Tożsamość walońska

Antyimigrancki nurt zawsze istniał i miał partyjną reprezentację w niderlandzkojęzycznej Flandrii. Inaczej jest jednak we francuskojęzycznej Walonii i teoretycznie dwujęzycznej, a w praktyce bardzo wielokulturowej Brukseli. Tutaj nigdy partie ksenofobiczne nie miały silnego poparcia.

– Po pierwsze dlatego, że w Belgii francuskojęzycznej bardzo silna jest Partia Socjalistyczna, która realizuje program socjalny. I trudno migrantów oskarżać o obciążenia systemu społecznego czy brak mieszkań komunalnych, bo socjaliści jednak o to dbają – wyjaśnia Pierre Verjans, politolog z Uniwersytetu w Liege.

Po drugie, społeczność frankofońska nie ma silnej tożsamości narodowej. – W Polsce możecie krzyczeć: „niech żyje Polska", i wszyscy to zrozumieją. Można krzyczeć: „niech żyje Flandria", i to też będzie zrozumiałe. Ale już nie „niech żyje Walonia" – uważa Pierre Verjans. Według niego społeczność frankofońska czuje się przede wszystkim Belgami, a ich drugą tożsamością jest region, np. Bruksela czy Namur. Też Walonia, ale nie jako silna odrębność. To nie znaczy, że nie ma nastrojów atyimigranckich, bo na przykład Francken, który jest symbolem silniejszego kursu w sprawie przyjmowania cudzoziemców, jest w Walonii dość popularny. Ale te nastroje nie przekładają się na możliwość utworzenia silnej partii.

Bez większości

Wyjście N-VA z rządu powoduje, że traci on większość parlamentarną. Nie znaczy jednak, że upadnie. To okaże się w tym tym tygodniu, gdy najpierw we wtorek będzie głosowane nad wotum zaufania, a potem w czwartek wotum nieufności. Nawet jeśli koalicyjny rząd premiera Charlesa Michela wyjdzie z tego pokonany, to nie jest pewne, czy zostaną zorganizowane przyspieszone wybory. Mogłyby się one odbyć na początku lutego 2019 roku, podczas gdy normalnie wybory były zaplanowane na 26 maja razem z wyborami do Parlamentu Europejskiego.

– Wielu zadaje sobie pytanie, jaki jest sens robić je wcześniej, skoro politycy potem zamiast tworzeniem rządu będą się zajmować kampanią do PE – uważa Carl Devos, politolog z Uniwersytetu Gandawskiego. W takiej sytuacji Michel mógłby pozostać na stanowisku premiera rządu tymczasowego, z ograniczonymi kompetencjami.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1268
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1267
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1266
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1265
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1263
Reklama
Reklama