W ostatnią niedzielę w Brukseli odbyły się demonstracje przeciwko paktowi z Marrakeszu, który belgijski rząd zamierza podpisać. To umowa międzynarodowa dotycząca polityki migracyjnej, której nie akceptuje kilka państw UE, w tym Polska. W Belgii wcześniej nie było na ten temat dyskusji, ale w końcu koalicyjna partia N-VA zagroziła wycofaniem się z rządu i to zrobiła.
– Zrozumieli, że ludzie są zaniepokojeni tym traktatem, szczególnie po tym, jak już nie tylko Europa Wschodnia, ale także Austria ogłosiła, że go nie podpisze. W partii najwyraźniej mają wewnętrzne sondaże dowodzące, że taka decyzja przysporzy im głosów w najbliższych wyborach – mówi „Rzeczpospolitej" Carl Devos, politolog z Uniwersytetu Gandawskiego.
Twardy kurs
N-VA to partia nacjonalistów flamandzkich do tej pory odżegnująca się jednak od haseł rasistowskich. Jej politycy jeszcze kilka dni temu odpowiadali za politykę migracyjną Belgii: Jan Jambon był ministrem spraw wewnętrznych, a Theo Francken sekretarzem stanu ds. imigracji. Nie mogą więc w żaden sposób oskarżać innych o napływ imigrantów do Belgii. Zdaniem politologów wykorzystują więc pakt z Marrakeszu jako zagrożenie, żeby pokazać swój twardy kurs wobec migrantów.
Wszystko dlatego, że w ostatnich wyborach regionalnych ich wynik we Flandrii był słaby. W porównaniu z 2014 rokiem stracili 6 pkt proc., do 22 proc. Tych 6 pkt proc. zabrała im skrajna rasistowska prawica w postaci Vlaams Belang, która dostała 11 proc. w porównaniu z 5 proc. cztery lata wcześniej. Vlaams Belang, jeszcze jako Vlaams Blok, był kiedyś główną partią nacjonalistyczną we Flandrii.
Same manifestacje nie były spektakularne. W Brukseli jest rocznie ok. 900 demonstracji, te z ostatniej niedzieli liczyły 5,5 tysiąca osób. Dla porównania dwa tygodnie wcześniej odbyła się demonstracja zwolenników bardziej radykalnej walki ze zmianą klimatu, która zgromadziła 65 tys. osób.