Unijni ministrowie spraw zagranicznych muszą 16 marca zdecydować, czy przywrócić sankcje wobec Białorusi. W październiku 2008 roku pod wpływem pozytywnych wydarzeń w tym kraju uznali, że sankcje – obejmujące m.in. zakaz wjazdu przedstawicieli władz w Mińsku na teren Unii Europejskiej – można zawiesić na pół roku. Ten termin upływa 13 kwietnia. Ale poniedziałkowa rada unijnych ministrów jest już ostatnią przed 13 kwietnia. Jeśli ministrowie 27 państw nie porozumieją się teraz, to sankcje zostaną przywrócone.
– Na razie propozycja na poniedziałek mówi o utrzymaniu sankcji, ale równocześnie ich dalszym zawieszeniu na kolejne pół roku – mówi polski dyplomata w Brukseli. To rozwiązanie, które ma zadowolić wszystkich, wygodne jest również dla Polski, wcześniej bardzo promującej normalne stosunki z Mińskiem.
– Unia najpierw była zadowolona, teraz jest rozczarowana – dodaje dyplomata. Wyraz zadowolenia dał unijny wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej Javier Solana, który w lutym odwiedził Mińsk. Hiszpan powiedział wtedy, że to „początek głębszej i bliższej współpracy między Białorusią i UE”.
Jego wizyta nie spodobała się jednak białoruskiej opozycji, a i w samej Unii zaniepokojenie budziły negatywne sygnały dochodzące z Mińska. Gdy w październiku zawieszano sankcje, nie było już więźniów politycznych. Unia uwarunkowała wtedy zniesienie sankcji od zmiany prawa wyborczego i innych działań przybliżających Białoruś do modelu demokratycznego państwa, gdzie respektowane są prawa człowieka.
Ale ostatnio więźniowie polityczni znów się pojawili, a milicja rozpędziła demonstracje. To spowodowało, że niektóre kraje, w tym wyczulona na punkcie praw człowieka Holandia, żądają przywrócenia sankcji. Swoją wizytę w Mińsku odwołała również unijna komisarz ds. stosunków zewnętrznych Benita Ferrero-Waldner. Choć oficjalnie zapewniała, że to tylko problemy z kalendarzem, powszechnie zmianę tę odczytano jako gest braku zaufania wobec Mińska.