Czterech policjantów nadal twierdzi, że Polak był bardzo niebezpieczny, dlatego konieczne było użycie paralizatora, po którym Dziekański zmarł. „Zachowywał się agresywnie, chwycił zszywacz i zrobił krok naprzód” – tłumaczył na posiedzeniu specjalnej komisji, mającej wyjaśnić okoliczności śmierci Polaka, kapral Benjamin Monty Robinson. Opiniotwórczy dziennik „The Globe and Mail” ironizuje: kapral Robinson, „który zdobył niegdyś nagrodę prowincji (Kolumbia Brytyjska – red.) za pomoc w aresztowaniu mężczyzny uzbrojonego w topór i kij baseballowy twierdzi, że czuł się zagrożony przez dziwnie zachowującego się Polaka trzymającego zszywacz”.
Robinson zapewnia jednak, że w całej swojej karierze zawodowej rzadko stykał się z ludźmi, których byłoby tak tak trudno zatrzymać jak Dziekańskiego. Twierdzi, że on i jego koledzy nie ostrzegli Polaka, że może być wobec niego użyta siła, ponieważ „nie dał nam tej możliwości”. Odrzuca oskarżenia adwokata matki Dziekańskiego, Waltera Kosteckiego, że „rzucili się do akcji jak oddział antyterrorystyczny, zamiast działać w sposób przemyślany”. „Vancouver Sun” mu nie wierzy: „Nie chodziło o jakiegoś obłąkanego, uzbrojonego mężczyznę gdzieś w ciemnej ulicy. Dziekański nikomu nie zagrażał, stojąc w pustej, dobrze oświetlonej sali lotniska, otoczony przez czterech policjantów. Taser (paralizator – red.) został użyty pięciokrotnie, łącznie przez 31 sekund”.
Matka Dziekańskiego Zofia Cisowska chciała choć na chwilę spotkać się z kapralem Robinsonem. „By spojrzał na moją twarz. By poczuł mój ból” – mówiła. „Ale on nie chciał”.