Ustąp, ustąp!” – skandowały tysiące demonstrantów. Według władz na ulice wyszło 25 tysięcy ludzi, ale zachodni obserwatorzy twierdzą, że było ich co najmniej 80 tysięcy.– Nie mamy innego wyjścia, jak tylko tkwić tutaj do końca, aż judasz gruzińskiej polityki zrezygnuje – wołał były kandydat na prezydenta Lewan Gaczecziładze do tłumu zgromadzonego na głównym placu Tbilisi.
Zachód obawia się, że dojdzie do powtórki z 2007 roku, kiedy antyprezydenckie demonstracje zostały brutalnie rozpędzone przez siły bezpieczeństwa. Władze w Tbilisi zostały jednak ostro upomniane przez sojuszników i zapewniają, że nie użyją siły. – Nie będzie konfrontacji między policją a protestującymi. Funkcjonariusze będą się wykazywać maksymalną tolerancją – zapowiedział minister spraw wewnętrznych Wano Merabiszwili. Rada Europy zaapelowała do prezydenta i opozycji, aby jak najszybciej doszli do porozumienia.
[srodtytul]Zawiedziony naród[/srodtytul]
Choć przywódcy opozycji zapowiedzieli, że protesty będą się odbywać codziennie, dopóki Micheil Saakaszwili nie ustąpi, to również oni starają się, aby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. – Obie strony zdają sobie sprawę, że stawką jest wizerunek Gruzji w świecie, i chcą uniknąć zamieszek. Ale to był dopiero pierwszy dzień demonstracji. Wszystko się jeszcze może zdarzyć – ostrzega w rozmowie z „Rz” gruzińska działaczka społeczna Ketewan Melikadze.
Opozycja oskarża prezydenta o zdradę ideałów rewolucji róż z 2003 roku, kiedy odsunięto od władzy skorumpowaną ekipę Eduarda Szewardnadzego. Saakaszwili zaimponował wtedy rodakom charyzmą i obietnicami reform. W wyborach poparło go 96 proc. Gruzinów. Wybrano go ponownie na pięcioletnią kadencję rok temu, ale zdaniem opozycji wybory zorganizowane po brutalnym tłumieniu demonstracji były sfałszowane.