Od zarania Internetu w Chinach władze kontrolują cyberprzestrzeń, usuwając wpisy czy blokując dostęp do stron zawierających treści groźne dla ustroju lub moralności użytkowników. Teraz rząd chciał pójść o krok dalej, wydając rozporządzenie o obowiązkowej instalacji we wszystkich nowo sprzedawanych komputerach programu Zielona Tama.
W ten sposób internetowa policja zyskałaby dostęp do wnętrza komputerów chińskich użytkowników – oficjalnie, by chronić ich przed zalewem pornografii. W praktyce, jak podkreślają eksperci, władze miałyby dostęp do wszystkich informacji w komputerze. Decyzja ta wywołała gwałtowny sprzeciw internautów. Okazał się tak duży, że – jak podały wczoraj rządowe media – władze postanowiły, iż Tama będzie instalowana tylko za zgodą nabywcy.
Jak poinformowała „Rz” nowojorska organizacja ob- rońców praw człowieka Human Rights in China (HRC), pekiński prawnik Li Fangping skierował przed paroma dniami oficjalny wniosek do ministra przemysłu i informatyki, domagając się przeprowadzenia – zgodnie z chińskim prawem – publicznej dyskusji na temat decyzji o instalowaniu Tamy. Zdaniem mecenasa Li narusza ona prawa obywatelskie zapisane w Konstytucji ChRL, oznaczać też może dodatkowe koszty dla użytkowników, ponieważ rząd wyraził zamiar finansowania Zielonej Tamy tylko przez rok.
„Poza wszystkim należy się zastanowić, czy wydawanie tak wielkich sum na działania o wątpliwej skuteczności ma sens, skoro na rynku dostępne jest już oprogramowanie antywirusowe pozwalające na blokowanie szkodliwych informacji” – stwierdził Li w piśmie do władz.
Aż 83 procent uczestników ankiety przeprowadzonej przez największy chiński portal informacyjny Sina.com wypowiedziało się przeciw Zielonej Tamie. Tylko co dziesiąty wyraził poparcie dla rządowych planów. Chińska blogosfera pełna jest złośliwych komentarzy przeciwników Tamy.