„Nasz rząd zgodził się na tę nominację. Byłoby niezwykłe, gdyby tego nie uczynił” – brzmi oświadczenie słoweńskiego MSZ. Ale w Słowenii – liczącym niewiele ponad 2 miliony mieszkańców kraju – zawrzało.
„Czy osoba współpracująca z siłami okupacyjnymi, które podczas dwóch wojen niemal zniszczyły Czeczenię i zabiły około 200 tysięcy ludzi, może być ambasadorem w demokratycznym państwie?” – pytał najpopularniejszy dziennik „Delo”. Gazeta wręcz sugeruje, że Rosja drwi sobie zarówno z UE, jak i Słowenii, a także słabości unijnej polityki wobec Moskwy. „Czy mała Lublana będzie śmiała powiedzieć Moskwie „nie”?” – wątpi gazeta.
„Delo” pyta też: „Czy można sobie wyobrazić, by Norwegia wysłała Vidkuna Quislinga (polityka faszystowskiego i premiera Norwegii w latach 1942 – 1945) do wyzwolonej Europy?”.
Oburzona jest opozycyjna Słoweńska Partia Demokratyczna, która już zażądała, by sprawą zajęły się komisje parlamentarne: spraw zagranicznych i praw człowieka. – Ta nominacja jest nieetyczna i pozbawiona godności – powiedziała rzeczniczka ugrupowania Eva Irgl.
Doku Zawgajew jako pierwszy Czeczen stanął na czele partii komunistycznej. Potem był szefem prorosyjskiego rządu. Mówiono o nim, że jest marionetką Moskwy. Ostatnio był m.in. ambasadorem Rosji w Tanzanii. Dlaczego władze Słowenii nie mają nic przeciwko niemu i nie zaprotestowały?