„Opozycja w Rosji to prowokatorzy” – przekonuje premier Rosji w wywiadzie dla „Kommiersanta”. Według niego opozycja sama jest sobie winna, bo aby protestować, trzeba dostać zgodę od władz. „Jeśli wychodzisz (na ulice), nie mając do tego prawa, to dostaniesz pałką po łbie”. Dokładnie tak samo, przekonuje, jest w każdym normalnym kraju, np. w Wielkiej Brytanii.
Poza tym w dzisiejszym świecie nie jest ważne, gdzie się stoi, bo „można się wypowiedzieć zza rogu toalety publicznej i usłyszy cię cały świat, bo będą tam kamery”.
Premier twierdzi, że nie miał pojęcia, iż opozycja bezskutecznie próbuje demonstrować w centrum Moskwy, a gdy usłyszał o drugim procesie byłego szefa Jukosu Michaiła Chodorkowskiego, „bardzo się zdziwił”. Nie zrezygnował też z konfrontacyjnego tonu wobec Zachodu, bo „ten nieraz okłamał Rosję”.
Putin, który – jak twierdzi – nie oszczędzając się, od rana do wieczora pracuje dla dobra Rosji, nie żałuje żadnej swojej decyzji. Pytany, czy gdyby mógł coś zmienić, zrobiłby to, zdecydowanie odpowiedział: „nie”. „Partyjne słowo honoru”, które dał Putin, ma przekonać, że mówi prawdę.
„Co znaczą szczere słowa premiera? Że nie wątpi, iż ludzie w nie uwierzą? Czy też że ma gdzieś, czy mu wierzymy czy nie?” – komentuje w blogu politolog Aleksiej Małaszenko. Rzeczywiście, opozycyjni komentatorzy zareagowali na wywiad z niesmakiem. – Putin pokazuje, że zachował mentalność kagiebisty, według której to, co mówisz, i to, co robisz, to dwie różne rzeczy – mówi jeden z nich „Rz”.