W sobotę po południu plac Maneżowy przed Kremlem zamienił się w pole bitwy. 5 tys. pseudokibiców i narodowców, skandując nacjonalistyczne hasła, atakowało milicjantów z OMON oraz imigrantów. W ruch poszły nie tylko pięści, ale także butelki, race, petardy i ozdoby z noworocznej choinki na placu. Rannych zostało ok. 20 osób, w tym przechodnie o „niesłowiańskim wyglądzie”.
Fani Spartaka, Lokomotiwu, CSKA i Dynama oraz ludzie z ugrupowań nacjonalistycznych twierdzą, że toczą sprawiedliwą wojnę. W nocy z 5 na 6 grudnia ich kolega, kibic Spartaka Jegor Swiridow, zginął bowiem podczas bójki chuliganów piłkarskich z przybyszami z Kaukazu.
Sobotnia demonstracja nie była pierwszą. Kilka dni temu kibice zablokowali ruch w stolicy – wówczas milicja nie zareagowała. Po sobotniej bójce zatrzymano kilkadziesiąt osób. Ale już następnego dnia wszystkie były na wolności. Inicjatorzy akcji przekonują, że chodzi im o doprowadzenie do osądzenia zabójców kolegi. Milicji zarzucają, że chroni winnych. Wygląda jednak na to, że „święta wojna” kiboli wymknęła się spod kontroli.
Milicja i władze najwyraźniej nie wiedzą, jak opanować rozbuchane emocje. Milicja zapewnia, że zajmie się „reedukacją i profilaktyką” wśród pseudokibiców, ale z boku wygląda to tak, jakby po prostu się ich bała. Obserwatorzy zwracają uwagę, że ta sama milicja tłumi w zarodku i brutalnie rozpędza kilkudziesięcioosobowe pikiety opozycji demokratycznej.
– Milicja powinna reagować na każde naruszenie porządku publicznego. Tymczasem z ludźmi, którzy nielegalnie wyszli na ulicę, głosząc rasistowskie hasła, funkcjonariusze tylko „negocjowali” – powiedziała „Rz” o pierwszym „marszu kibiców” Galina Kożewnikowa z badającego ksenofobię i rasizm ośrodka SOVA. – Dlaczego wówczas nie wyciągnięto konsekwencji? Dlaczego kibole, którzy w sobotę zdemolowali plac Maneżowy, zablokowali ruch, stworzyli realne zagrożenie dla zwykłych obywateli, zostali wypuszczeni na wolność?