Korespondencja z Waszyngtonu
W długo oczekiwanym przemówieniu – wygłoszonym w Departamencie Stanu i na bieżąco tłumaczonym na język arabski, farsi i hebrajski – Obama stwierdził, że po arabskich rewoltach USA otwierają nowy rozdział swojej dyplomacji.
Początek nowej ery
– Stoimy przed historyczną szansą. Mamy okazję pokazać, że Ameryka ceni sobie godność ulicznego sprzedawcy w Tunezji bardziej niż surową władzę dyktatora – zauważył wczoraj Barack Obama. Nawiązał w ten sposób do młodego sprzedawcy melonów i arbuzów, którego samospalenie zainicjowało tunezyjską rewolucję.
Barack Obama już dwa lata temu apelował w Kairze o „nowe otwarcie" w relacjach USA ze światem muzułmańskim. Mieszkańcy państw arabskich zwracają jednak uwagę, że za wzniosłymi słowami nie poszły żadne działania. Tym razem amerykański prezydent podkreślił, że Ameryka pomoże muzułmanom w przeprowadzeniu demokratycznych reform, a także w tworzeniu miejsc pracy dla milionów rozczarowanych brakiem perspektyw młodych ludzi na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce. Obama obiecał Tunezji, Egiptowi i innym państwom miliardy dolarów pomocy, zapowiedział też stworzenie funduszu, który będzie inwestował w Tunezji i Egipcie.
– To bardzo dobry pomysł, żeby zamiast wspierać armie, wreszcie zacząć wspierać edukację i inwestycje w młodych ludzi – ocenił w rozmowie z „Rz" Brian Williams z Uniwersytetu Massachusetts, specjalizujący się w państwach muzułmańskich i stosunkach islamsko-amerykańskich.