W maju 2010 roku na Morzu Śródziemnym doszło do tragedii. Komandosi z Izraela zatrzymali Flotyllę Wolności, konwój statków z propalestyńskimi aktywistami, którzy chcieli przełamać izraelską blokadę Strefy Gazy. Na jednym ze statków doszło do walki wręcz. Izraelczycy otworzyli ogień. Zginęło dziewięciu pasażerów.
Już wówczas aktywiści zapowiedzieli, że „nie dadzą się złamać" i za rok popłyną znowu. Flotylla Wolności II ma wyruszyć jutro, ale wygląda na to, że szumnie zapowiadana impreza zakończy się klapą. Konwój będzie składał się zaledwie z około dziesięciu małych jednostek, na których pokładzie znajdzie się około 300 osób.
Według gazety „Jediot Ahronot" to efekt zakulisowych działań Izraela. Jego dyplomaci od wielu miesięcy starali się przekonać rządy krajów europejskich (to z portów Starego Kontynentu mają jutro wypłynąć statki), by maksymalnie utrudniały zadanie organizatorom.
Rząd Grecji już zabronił wypłynięcia amerykańskiemu statkowi „Odwaga nadziei". Zdaniem jego pasażerów stało się tak właśnie po interwencji Izraela. Pretekstem do zatrzymania jednostki miała być usterka mechaniczna, o której policję poinformował przez telefon „anonimowy informator".
Psy i snajperzy
– Izraelczycy wyrabiają nieprawdopodobne rzeczy – mówi „Rz" Ewa Jasiewicz, polska aktywistka, która będzie płynąć na jednym ze statków. – Wywierają naciski na rządy, rozsyłają rozmaite listy, w których starają się nas skompromitować. Grożą, że będą do nas strzelać snajperzy, że będą nas szczuli psami. My jednak i tak wypłyniemy, by zaprotestować przeciw łamaniu praw człowieka – dodaje.