Grób znajduje się w kibucu Yad Mordechai w pobliżu miasta Aszkelon. Od 1971 roku, gdy pochowano w nim pułkownika Władysława Kowalskiego, nikt z jego bliskich ani przyjaciół nie odwiedził cmentarza. O nagrobku – znajduje się na nim wizerunek medalu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata – zapomniano.
Odnalazł go dopiero teraz reporter Ofer Aderet. W dzienniku „Haarec"opisał on niesamowitą historię pułkownika, jednego z niewielu chrześcijan na świecie, którego pochowano na żydowskim cmentarzu. Nie odbyło się to zresztą bez problemów. Gdy Kowalski umarł i okazało się, że w testamencie zaznaczył, iż chce spocząć „obok Żydów", żaden z rabinów nie chciał przyjąć jego ciała.
Dopiero po interwencji Yad Vashem i naczelnego rabina Tel Awiwu, który bał się „kompromitacji", na pochowanie chrześcijanina zgodził się kibuc noszący imię Mordechaja Anielewicza, przywódcy powstania w warszawskim getcie. Nie mógł odmówić, bo Kowalski w okupowanej polskiej stolicy uratował grupę 49 Żydów.
– To jedna z najwspanialszych historii tego typu – mówi „Rz" badaczka Holokaustu Barbara Engelking-Boni. – Kowalski organizował kryjówki, jedzenie, fałszywe dokumenty. Specjalnie dla ukrywanych Żydów kupił mieszkanie. Opiekował się nimi podczas powstania warszawskiego. Potem został z nimi w ruinach miasta. Dlaczego to robił? Bo był przyzwoitym człowiekiem – dodała.
Wszystko zaczęło się w 1940 roku, gdy do drzwi mieszkania pułkownika zapukał 17-letni Borel Bruno, uciekinier z getta. Był głodny i chory. Gdy Kowalski otworzył drzwi, Bruno powiedział: – Jestem Żydem. Oficer bez słowa wpuścił go do domu. Potem pomógł rodzinie Rubinów, którą znalazł ukrywającą się w ruinach zbombardowanego budynku.