Król, który przeprosił naród za słonia

Błądzić – to nie tylko ludzkie, ale i królewskie. Juan Carlos przejdzie do historii jako dobry monarcha, mimo iż nieco pobłądził

Publikacja: 14.05.2012 01:01

Jesienią 1975 roku świat zastanawiał się, jak zamie- rza panować mlody król

Jesienią 1975 roku świat zastanawiał się, jak zamie- rza panować mlody król

Foto: Rzeczpospolita

14 maja 2012 mija 50 lat od ślubu księcia Juana Carlosa - późniejszego króla - z księżniczką grecką i duńską Zofią.

Przypominamy tekst z tygodnika Plus Minus

z kwietnia 2012

Król wyszedł do poddanych, wyraźnie zmęczony, z poszarzałą twarzą, opierając się na kuli. Kamera pokazała go, gdy opuszczał szpitalną salę. Jedynie strój nie pasował do wyglądu pacjenta: monarcha wdział świetnie skrojony garnitur, a pod szyją miał zawiązany jaskrawoczerwony krawat.

„Jak się miewa Wasza Wysokość?" – spytał dziennikarz. „Coraz lepiej, dziękuję" – odrzekł król cichym głosem, ledwo słyszalnym, bo wokół, z irytującą regularnością, trzaskały aparaty fotoreporterów. „Chciałbym podziękować personelowi kliniki. Naprawdę bardzo dobrze mnie tutaj traktują. Mam nadzieję, że szybko wrócę do swoich obowiązków...".

Nagle jego zafrasowane oblicze posmutniało jeszcze bardziej. „Bardzo mi przykro z racji tego, co się wydarzyło. Pomyliłem się. To już się więcej nie powtórzy".

Królewskie mea culpa, wypowiedziane niemal szeptem, z miejsca rozbrzmiało donośnie na wszystkich hiszpańskich portalach internetowych. Bo cała Hiszpania czekała od kilku dni na ten szczególny akt skruchy. Niektórzy domagali się go otwarcie, inni myśleli sobie w duchu: dobrze by się stało, gdyby król przeprosił. Dobrze by się stało...

Królewskie limo

Juan Carlos I Burbon tłumaczył się przed narodem w ubiegłą środę. Skruszony władca to rzadkość, nawet w dzisiejszych czasach, gdy publiczne przeprosiny (a także publiczne obelgi) stały się codziennością. 15 lat temu Elżbieta II została zmuszona do wypowiedzenia kilku ciepłych słów o swojej ekssynowej – wcześniej zarzucano jej, że nie wzruszyła się wystarczająco po tragicznej śmierci Lady Diany i nie przyłączyła się do żałobnych szlochów całego Albionu. Król Szwecji Karol Gustaw przepraszał niedawno za swoje wizyty w różnych dziwnych klubach nocnych, których nie odważył się nazwać po imieniu, twierdząc, że „trudno o definicję takiego przybytku, skoro niektóre panie były ubrane mniej, a inne bardziej".

Juan Carlos zaś przeprosił za słonia, którego upolował w Afryce.

Signum temporis. Świat naprawdę musiał się zmienić: to, że król błaga o wybaczenie swoich poddanych, można jeszcze zrozumieć, ale że kaja się za udział w polowaniu? Za to, że strzela do zwierząt? A co niby ma robić król w wolnym czasie?

Poszło więc o słonia. Konkretnie botswańskiego. W uroczym kraju, leżącym na północ od RPA i słynącym z dzikiej zwierzyny, władze zezwalają na odstrzał tych pięknych ssaków, naturalnie za sowitą opłatą. Nie każdego amatora polowań stać na taką rozrywkę. Króla Hiszpanii – owszem.

Podobno cała wyprawa i wykupienie stosownej licencji na zabicie słonia kosztowało kilkadziesiąt tysięcy euro. Początkowo myślano, że to podatnicy złożyli się nieświadomie na ekskursję do Botswany. Wkrótce wyszło na jaw, że za wszystko zapłacił pewien saudyjski biznesmen. Właściwie nie wiadomo, co gorsze.

Tak czy inaczej, naród był wzburzony. Przecież Hiszpania właśnie się dusi pod ciężarem długów, 5 milionów ludzi nie ma pracy, rząd tnie wszystkie wydatki jak leci i zapowiada, że utnie jeszcze więcej. A 74-letni król bawi się w najlepsze, hasając po Czarnym Lądzie z fuzją przewieszoną przez ramię. Media nie omieszkały przypomnieć, iż podczas swojego bożonarodzeniowego orędzia Juan Carlos zarzekał się, że „problem bezrobocia spędza mu sen z powiek".

Jego rodacy o niczym by się nie dowiedzieli, gdyby monarcha nie hasał zbyt lekkomyślnie. W pewnym momencie upadł nieszczęśliwie, łamiąc sobie kość biodrową, i musiał zostać pilnie przetransportowany do Madrytu. No i sprawa się rypła.

Posypały się oskarżenia i pojawiły dręczące pytania: kto wpadł na ten pomysł, czy premier Mariano Rajoy wiedział o eskapadzie Jego Wysokości, a jeśli tak, to dlaczego nie powstrzymał króla przed tak monstrualnym faux pas, i wreszcie: czy nie powinniśmy się w końcu zastanowić nad sensem trwania monarchii?

Hiszpański oddział WWF, który niegdyś uraczył króla tytułem honorowego prezydenta organizacji, zastanawiał się nad odebraniem mu tej godności. W końcu uznano, że królowi jednak nie można niczego odebrać, więc prawdopodobnie zlikwiduje się po prostu samą funkcję. Z kolei Tomás Gómez, szef madryckich socjalistów, zasugerował abdykację, zapominając zapewne, iż konstytucja takiego rozwiązania nie przewiduje. Juan Carlos nie poda się zatem do dymisji, bo nie może. A poza tym, czy Hiszpanie naprawdę chcieliby, aby ich król figurował w podręcznikach historii jako ten, który oddał koronę z powodu... trąby i kłów?

Chyba nie, choć nie ulega wątpliwości, że wielu młodym ludziom Juan Carlos kojarzy się głównie z gafami. Jesienią zeszłego roku boleśnie uderzył się o kant drzwi i przez kilka dni paradował z pokaźną śliwą pod lewym okiem. Innym razem, kiedy przyjmował listy uwierzytelniające od kilku nowych ambasadorów, zapomniał wyłączyć komórkę. Gdy ktoś zatelefonował, okazało się, że jako dzwonek król ustawił sobie... beztroski śmiech niemowlaka. Ale sam głos Juana Carlosa także trafił do smartfonów tysięcy jego rodaków. Pięć lat temu, w trakcie konferencji prasowej na szczycie iberoamerykańskim, prezydent Wenezueli Hugo Chávez pozwalał sobie na wygłaszanie dość niewybrednych opinii na temat byłego premiera Hiszpanii José Maríi Aznara. Juan Carlos wypalił wtedy prosto do mikrofonu: „Może byś się przymknął!". Dzwonek z tymi słowami rychło zrobił furorę wśród nastolatków.

Tajemnica Estoril

Ale polowanie na słonie w Botswanie to jednak dużo grubsza sprawa...

Strzelecka pasja Juana Carlosa ma długą historię. Roi się w niej od groteskowych anegdot, ale jest też jeden epizod mroczny, niewyjaśniony i budzący spore emocje.

Rzecz miała miejsce w portugalskim nadmorskim kurorcie Estoril, 29 marca 1956 roku. 18-letni wówczas Juan Carlos przebywał tam ze swoimi rodzicami, Hrabią i Hrabiną Barcelony, oraz bratem, młodszym o cztery lata Alfonsem.

Jedna z wersji wydarzeń tamtego dnia jest następująca: chłopcy bawili się w jednym z pomieszczeń, strzelając do tarczy z pistoletu kalibru 22. Nie był to bynajmniej pistolet na wodę ani na gumowe strzałki. W pewnej chwili pocisk, odbiwszy się od ściany, trafił Alfonsa prosto w głowę. Mimo próby reanimacji chłopiec zmarł. Jego ojciec, don Juan, okrył ciało hiszpańską flagą, zerwaną z pobliskiego masztu. Matka, dona María, była w szoku.

Rodzina wydała krótkie oświadczenie, w którym poinformowała, iż śmierć nastąpiła w wyniku wypadku, w trakcie czyszczenia broni przez Alfonsa: „Do tragedii doszło o godzinie 20.30, po powrocie z wielkoczwartkowego nabożeństwa, podczas którego Alfonso przyjął komunię świętą".

Ani hiszpańska, ani portugalska policja nie przeprowadziły śledztwa. Dzisiejsze media także wolą nie tykać tego tematu. Jedynym świadkiem dramatu sprzed 56 lat był Juan Carlos i tylko on wie, co naprawdę zdarzyło się w Estoril. I wiedzę tę prawdopodobnie zabierze ze sobą do grobu.

Wydawałoby się, że po takiej traumie Juan Carlos już nigdy nie weźmie do ręki żadnej broni. A jednak król stał się nieuleczalnym miłośnikiem polowań. Strzelał zresztą już wcześniej: ponoć w wieku 11 lat położył swojego pierwszego dzika. W latach 60. był m. in. w Angoli, gdzie mierzył do bawołów, gepardów, antylop. W 2004 roku, podczas pobytu w Polsce, odstrzelił żubra. Jak informował „Super Express" (było to w czasach, gdy tabloidy pisały nie tylko o matce Madzi), głowa i skóra zostały przetransportowane na Półwysep Iberyjski, zaś mięso skonsumowano na miejscu.

Z czasem oko króla zaczęło szwankować, więc organizatorzy myśliwskich wypraw zaczęli mu troszeczkę pomagać. Skandal wywołała jego podróż do Rosji w 2006 roku, gdzie miał się zasadzić na niedźwiedzia. By dystyngowany gość nie musiał zbyt długo czekać na trofeum, gospodarze upoili 120-kilogramowego, oswojonego niedźwiedzia mieszanką miodu oraz wódki, i wypuścili go wprost pod  muszkę hiszpańskiego monarchy. Śmierć Mitrofana – bo tak nazywał się ów zwierz – stała się gorącym newsem w madryckich gazetach, niemniej nikt wtedy nie zażądał abdykacji Juana Carlosa z powodu zamordowania pijanego misia.

Lecz od dłuższego czasu szwankuje nie tylko oko króla. Przygoda w Botswanie była jedynie dopełnieniem nie najlepszej passy rodziny królewskiej. O ile słonia Hiszpanie zapewne puszczą mu płazem, to brzydkich postępków jednego z jego zięciów – raczej nie.

Skromna sakiewka

Inaki Urdangarin był niegdyś znakomitym piłkarzem ręcznym, kapitanem reprezentacji Hiszpanii. Zdobył m. in. dwa brązowe medale igrzysk. W 1996 roku, podczas olimpiady w Atlancie, poznał 31-letnią infantkę Cristinę, córkę Juana Carlosa, z którą ożenił się rok później i z którą ma czworo dzieci. Na stałe mieszkają w Waszyngtonie, gdzie Inaki pracuje jako doradca w oddziale Telefóniki, hiszpańskiego giganta telekomunikacyjnego (po zakończeniu kariery sportowej zdobył dyplom MBA). Jako że należy oficjalnie do monarszej rodziny, przysługuje mu z tego względu stosowny tytuł: Jego Ekscelencji.

Piłka ręczna jest grą brutalną, w której fauluje się na potęgę. Niestety, Inaki Urdangarin przeniósł część obyczajów z boiska do swojego życia biznesowego. Zięć Juana Carlosa jest pierwszym członkiem domu królewskiego, przeciwko któremu został skierowany akt oskarżenia. Jego Ekscelencja jest zamieszany w proceder wyprowadzania pieniędzy z Instytutu Nóos – organizacji non –profit, która obsługiwała różne imprezy sportowe. Urdangarin pozyskiwał fundusze od władz regionalnych, a potem pieniądze wypływały do prywatnych firm, a także do rajów podatkowych, np. na Belize. Według prokuratorów były olimpijczyk i jego współpracownicy mogli zdefraudować nawet 2 mln euro.

W grudniu ub. r. afera nie schodziła ze stron hiszpańskich dzienników, a  Urdangarin stał się dla nich ulubionym szwarccharakterem sezonu gwiazdkowego. Juan Carlos był zdruzgotany, czemu dał wyraz, podejmując decyzję o odsunięciu zięcia od wszelkich oficjalnych uroczystości z udziałem członków rodziny. „Prawo jest równe dla wszystkich"  – stwierdził surowo. Także Cristina usunęła się w cień. Tylko królowa Zofia uznała, że mąż jej córki jest zaszczuwany przez żądne krwi media.

Finansowe machlojki zagrały na wyobraźni Hiszpanów – oto Jego Ekscelencja, człowiek, którego często widzieli u boku króla i który cieszył się specjalnymi przywilejami w państwie, okazał się zwykłym oszustem. Według jednego z sondaży zaufanie do rodziny królewskiej spadło poniżej 50 proc. Nie było tak niskie od 1995 roku.

Chcąc ugasić pożar, Juan Carlos podjął decyzję bez precedensu: postanowił ujawnić po raz pierwszy budżet rodziny królewskiej. Ruch był sprytny, bo nagle stało się jasne, że monarchia wcale tak dużo Hiszpanów nie kosztuje: dokładnie 8 mln 434 tys. euro, czyli niecałe 20 centów rocznie na głowę mieszkańca. Dla porównania: budżet Windsorów to ok. 45 mln euro, czyli prawie sześć razy więcej. Wydatki urzędu prezydenckiego we Francji to 112 mln euro, a w Italii, powszechnie znanej z finansowej powściągliwości – 235 milionów. Burbonowie wypadają zatem w tej klasyfikacji całkiem skromnie, by nie rzec – ascetycznie.

Zresztą, ilekolwiek by Juan Carlos wydał na polowania i na krawaty, ilukolwiek nie miałby podejrzanych zięciów, Hiszpanie go potrzebują. Bez niego królestwo mogłoby się rozpaść. Narodowościowe napięcia mogłyby rozsadzić państwo od środka: nie narodziłaby się jedna Republika Hiszpanii, lecz zapewne kilka republik: suwerenna Katalonia, niepodległy Kraj Basków, być może także Andaluzja. Kto miałby to wszystko trzymać w ryzach, kto symbolizowałby hiszpańskość, jeśli nie suweren? Tenisista Rafa Nadal? Grająca w amerykańskich filmach Penélope Cruz? Czy może Enrique Iglesias, gwiazdor pop, śpiewający z gracją kantabryjskiego wieprza? Bo przecież nie Ferran Adria, najsłynniejszy kucharz świata, który – tak się pechowo składa – jest Katalończykiem.

Podobnie jak w Wielkiej Brytanii, także w Hiszpanii nie brakuje zwolenników likwidacji monarchii. Z drugiej strony wielu Hiszpanów pamięta, iż okres, w którym ich ojczyzna nie była królestwem – od  ustąpienia Alfonsa XIII w 1931 roku aż po śmierć generała Francisco Franco w 1975 roku – nie należał do najbardziej szczęśliwych w dziejach kraju.

Dzisiejsi trzydziestolatkowie mają przed oczami sfatygowaną, pomarszczoną twarz Burbona i patrzą na monarchię jak na relikt przeszłości, powoli usychający, choć wciąż nader żwawy. Inni zachowali jednak w pamięci dużo młodsze lico Juana Carlosa – gdy w połowie lat 70. budował demokratyczne struktury państwa. To były jego lata chwały, to dzięki tamtym decyzjom, roztropnym i dalekowzrocznym, zapisze się w historii Hiszpanii jako dobry władca. Choć niepozbawiony wad.

Udając głupka

Juan Carlos został królem, choć nie jest nawet królewskim synem. Koronę nosił jego dziadek Alfons XIII. Ojciec obecnego suwerena, Hrabia Barcelony, spędził większość życia na wygnaniu. Sam Juan Carlos urodził się w Rzymie, a ojczystą ziemię zobaczył po raz pierwszy dopiero w wieku 10 lat.

Wstąpił na tron w listopadzie 1975 roku jako jedyny bodaj monarcha w historii świata namaszczony przez dyktatora. Rzecz jasna, nie była to dla niego sytuacja komfortowa. Zdawał sobie sprawę, że przez miliony rodaków jest postrzegany jako marionetka w rękach generalissimusa. Jako król malowany, którego głównym zadaniem ma być zachowanie ciągłości władzy frankistowskiej elity.

Na czarno-białych zdjęciach z lat 70. Juan Carlos stoi w towarzystwie Franco, rozmawiają ze sobą, uśmiechają się, mają nawet podobne mundury. Wyglądają jak sędziwy monarcha i energiczny następca tronu. Ale już wtedy wszystko było na pokaz. Juan Carlos zaciskał zęby i czekał, obmyślając plan przejścia od dyktatury do demokracji (aczkolwiek w mowie tronowej słowo „demokracja" nie padło z jego ust ani razu). „Przez dwadzieścia lat musiałem udawać głupka" – wyznał wiele lat później w rozmowie z liderem Partii Komunistycznej Santiago Carrillo.

Po śmierci Franco ten sam Carrillo nadał królowi przydomek „El Breve" – „Krótkotrwały". Nie wierzył, że monarchia przetrwa. Carrillo nie tylko musiał zrewidować swoje prognozy, ale w dodatku sam przystąpił do obozu monarchistów, a raczej „juancarlistów" – polityków różnych opcji, którzy doszli do przekonania, że monarchia jest dla ich kraju najwłaściwszym rozwiązaniem.

Godzina próba wybiła dla Juana Carlosa 23 lutego 1981 roku, gdy grupa uzbrojonych funkcjonariuszy Guardia Civil wkroczyła do budynku Kortezów i wzięła deputowanych za zakładników. W tym czasie inny uczestnik spisku, generał Jaime Milans del Bosch, wyprowadził czołgi na ulice Walencji. Wprawdzie większość wojskowych nie przyłączyła się do puczu, ale Hiszpanie w napięciu czekali na to, co zrobi król: czy, jak obawiali się sceptycy, wypełni testament Franco pozwalając armii na odzyskanie władzy, czy też stanie po stronie demokracji.

W nocy z 23 na 24 lutego Juan Carlos wystąpił w telewizji – w pełnym umundurowaniu, jako zwierzchnik sił zbrojnych. Potępił próbę zamachu oraz podkreślił, że będzie bronił konstytucji. Jednym zwięzłym oświadczeniem de facto zdławił bunt. O 5 nad ranem generał Milans del Bosch siedział już w areszcie. Kilka godzin później poddał się także Tejero.

„Wielu Hiszpanów doznało w tym momencie olśnienia" – pisze historyk Javier Tusell. „Domyślali się, że Juan Carlos odgrywa pozytywną rolę w transformacji. Teraz zrozumieli, że odgrywa rolę kluczową".

Filip i jego córki

Dziś Hiszpanii nie grozi pucz. Co najwyżej strajk generalny, blokada Madrytu przez „Indignados" albo porażka piłkarskiej reprezentacji na Euro. Król ma inne zmartwienia, zgodnie z odwieczną zasadą: małe dzieci, mały problem; duże dzieci, duży problem. O zięciu – malwersancie już wspominaliśmy. Najstarsza córka, Elena, w 2010 roku rozwiodła się po pięciu latach małżeństwa.

Tylko Filip, pierwszy w kolejce do hiszpańskiego tronu, trzyma się w miarę prosto. Rodzice machnęli ręką na fakt, iż jego wybranka, telewizyjna dziennikarka Letizia Ortiz, jest rozwódką, i zgodzili się na ślub – wcześniej istniało niebezpieczeństwo, iż ich synową zostanie norweska modelka Eva Sannum, znana z odważnych sesji w strojach kąpielowych. Letizia nie odczuwa aż takiej potrzeby odkrywania swojego ciała, tym bardziej że – jak donoszą kolorowe magazyny – cierpi na anoreksję (choć może po prostu nie objada się tortillami).

Filip i Letizia mają dwie córki – Leonorę i Zofię. Ta pierwsza ma duże szanse, by za kilkadziesiąt lat zostać królową – czwartą w dziejach Hiszpanii. I być może pierwszym władcą, który nie skrzywdzi nawet muchy. Nie wspominając o słoniu.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

14 maja 2012 mija 50 lat od ślubu księcia Juana Carlosa - późniejszego króla - z księżniczką grecką i duńską Zofią.

Przypominamy tekst z tygodnika Plus Minus

Pozostało 99% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019