W poprzednich wyborach sukces był bardzo blisko, w noc liczenia głosów niektórzy już otwierali szampany, ale ostatecznie do wymaganych 5 procent zabrakło 0,21 punktu procentowego. W październiku Akcja Wyborcza Polaków na Litwie pod wodzą Waldemara Tomaszewskiego przejdzie wielką próbę. Jeżeli przekroczy próg, zdobywając przy okazji dziesięć lub kilkanaście mandatów (na 141) stanie się poważnym graczem litewskiej sceny politycznej. I być może, choć na razie nikt się do tego nie pali, dostanie zaproszenie do współrządzenia całym krajem.
To byłoby korzystne i dla mniejszości polskiej, zamkniętej w swoim podwileńskim świecie, i dla większości litewskiej, nieufnej wobec Polaków i, jak widać po legislacyjnych działaniach wybieranych przez nią polityków, niechętnej im.
Na razie Polacy mieli po kilku (ostatnio trzech) posłów wybieranych w okręgach jednomandatowych i mogli liczyć najwyżej na pojedyncze stanowiska wiceministrów, bez realnego wpływu na sprawy ważne dla polskiej mniejszości – od szkolnictwa po zwrot ziemi.
AWPL ma polskość w nazwie (nie wiadomo jak długo, krążą pogłoski o planach zmiany nazwy), ale już się przekonała, że polskiego elektoratu nie wystarczy, by przekroczyć 5-procentowy próg. Nie wszyscy Polacy, którzy stanowią ponad 6 proc. mieszkańców Litwy, na nią głosują. Kilka lat temu Tomaszewski zawarł więc porozumienia z organizacją drugiej pod względem liczebności mniejszości – z Aliansem Rosjan – oraz wprowadził na listy przedstawicieli innych, już nielicznych mniejszości, Białorusinów czy Tatarów.
Nie tylko nie wystarczyło to do podbicia Sejmu. Szybko okazało się, że na Aliansie Rosjan nie zawsze można polegać, po wyborach samorządowych w stolicy jego radni opuścili AWPL. Na dodatek bratanie się z Rosjanami pozwoliło przeciwnikom Tomaszewskiego, a tych nie brakuje, na określanie jego partii mianem promoskiewskiej. Rosjanie, politycy promoskiewscy czy byli kagiebiści bywają i w partiach litewskich, co nie robi wielkiego wrażenia, jednak polskiej partii najwyraźniej wolno mniej.