Sekrety papierowych żurawi

Długo byli dla świata tylko niewygodną statystyką, choć proszą jedynie o pamięć i pokój. Ocaleni z Hiroszimy.

Publikacja: 30.06.2013 16:47

Korespondencja z Hiroszimy

Spotkałyśmy się przy skwerze w parku, gdzie co roku, 6 sierpnia, w rocznicę zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę, rozbrzmiewa dzwon pokoju. 76-letnia kobieta, w jaskrawo żółtej bluzce i butach na wysokich obcasach, nijak nie pasowała do tego, jak by można sobie wyobrażać hibakusha – tak w Japonii nazywa się ocalałych po ataku atomowym.

Keiko Ogura miała mówić o tragedii sprzed 68 lat. Jednak w dniu, gdy po raz pierwszy w historii ludzkości użyto bomby nuklearnej, ta opowieść się nie kończy, a dopiero zaczyna, zaplatając życie Keiko z losami pewnej japońskiej dziewczynki, austriackiego Żyda i szefa dyplomacji PRL, który pewnie nigdy się nie dowiedział, jak wiele przypadkowo zmienił.

Godzina 8.16

W 1945 r. Keiko miała osiem lat. 6 sierpnia rano jej ojciec stwierdził, że nie chce, żeby szła do szkoły. Powiedział, że ma złe przeczucia. Amerykanie prowadzili największe od początku wojny bombardowania japońskich miast, a licząca 350 tys. mieszkańców portowa Hiroszima dotąd pozostawała praktycznie nietknięta.

Wszyscy, którzy przeżyli tamten dzień, wspominają, że zaczął się od pięknego, bezchmurnego poranka.

Keiko: – Bawiłam się na drodze przy domu, kiedy nadleciał samolot. Był bardzo wysoko. Lśnił w słońcu. I nagle zobaczyłam rozbłysk jasnego, niebieskawego światła. Zaraz potem poczułam eksplozję i potężny podmuch. Wiedziałam, że leżę gdzieś blisko domu, ale nie widziałam go, bo zrobiło się ciemno. Spadały na mnie kawałki drewna, dachówek, śmieci.

Tamtego dnia ponad 70 tys. ludzi zginęło od razu. Tyle samo miało wkrótce umrzeć z powodu odniesionych obrażeń lub choroby popromiennej.

Keiko mówi szybko, wyraźnie. W jej słowach jest niewiele emocji. Pewnie opowiadała tę historię setki razy. Jest szefową fundacji ocalonych, którzy teraz jako wolontariusze są przewodnikami w Hiroszimie.

W chwili wybuchu znajdowała się 2,4 km od jego epicentrum. Jej dom był jednym z kilku budynków spośród prawie 100 tys. w mieście, jakie przetrwały godzinę 8.16.

Keiko: – Ludzie w milczeniu zaczęli iść w stronę naszego domu. Mieli spalone włosy. Większość wyciągała ręce, od których odrywały się płaty zwęglonej skóry. Widać było spod niej mięso. Krwawili. Wyglądali jak żywe trupy. Najlepiej pamiętam przerażającą ciszę, gdy tak szli w naszą stronę, oraz potworny zapach spalonego ciała. Jeśli istnieje piekło, właśnie tak wygląda.

Przed domem rodziny Keiko znalazły się tysiące ludzi. Ciszę zastąpił jednak szybko jęk konających. Nie tylko rannych podczas wybuchu, ale także tych, którzy w jego efekcie znaleźli się pod ruinami doków i jeszcze przez wiele dni nawoływali pomocy. Nie miał ich kto ratować. Długo była to jedna z tajemnic Hiroszimy.

Tajemnica wody

Keiko: – Nagle czyjaś dłoń ścisnęła mnie za kostkę. Przestraszyłam się. Leżący na ziemi mężczyzna błagał o łyk wody. Pobiegłam do domu, gdzie była studnia. Kiedy przynosiłam wodę, dałam ją też innym. Dziękowali, ale niektórzy zaraz po wypiciu zaczęli wymiotować krwią i umarli. Zginęli przeze mnie? Czy to ja ich zabiłam? Byłam przerażona. Wieczorem ojciec, który cały dzień zajmował się opieką nad rannymi, zawołał nas i powiedział: „Dzieci, nie wolno dawać nikomu wody, bo część osób po wypiciu jej umiera. Proszę o tym pamiętać". Nie  umiałam przyznać się nikomu do tego, co zrobiłam przez następnych 30 lat.

Ludzie z popiołu

Wkrótce po wybuchu spadł czarny oleisty deszcz. Śmierdziało. Keiko: – Ranni przed domem odganiali muchy, które przyciągnął zapach trupów i ich krwi. Nie chciałam na to patrzeć, a że byłam wówczas małą, ciekawską dziewczynką, wspięłam się na wzgórze w pobliżu naszego domu, skąd było widać całą Hiroszimę. Gdy tam dotarłam, okazało się, że miasta nie ma. Nie istnieje. Policzyłam budynki, które przetrwały. Stały w płomieniach. Następnego dnia znów poszłam na wzgórze. Wciąż płonęły. I tak było przez kolejne trzy albo cztery dni.

Keiko nie wie, ile ciał jej ojciec zakopał w masowych grobach. W mieście brakowało lekarzy, choć przed 6 sierpnia było ich w Hiroszimie około 200. Prawie wszyscy zginęli w epicentrum. Bomba o sile 13 kiloton TNT wybuchła niemal dokładnie nad szpitalem Shima. Wszyscy w ciągu sekundy zmienili się w popiół.

Keiko: – Poza tym, że nie było lekarzy ani lekarstw, ludzie nie mieli też ubrań, bo spłonęły. Także te, które mieli na sobie. Ktoś jednak odkrył, że w magazynie garnizonowym na obrzeżach miasta są mundury. Rozdano je. Cywilne ofiary najokrutniejszej broni, jaką do prowadzenia wojny wymyśliła ludzkość, poubierani w mundury. To nie ironia?

Po kilku dniach od wybuchu, gdy wiadomość o wydarzeniach w Hiroszimie obiegła kraj, do miasta zaczęli ściągać nieświadomi zagrożenia ludzie. Szukali bliskich.

Keiko: – Jedną z takich osób był mój wuj. Ich dom znajdował się blisko epicentrum. 6 sierpnia były tam jego siostra i matka. Szukał ich, ale nie znalazł śladu. Z tego powodu nie zgłosił władzom liczącym ofiary w Hiroszimie ich nazwisk. Zrobił to dopiero po przeszło pół wieku.

Cywilne ofiary najokrutniejszej broni, jaką stworzono do prowadzenia wojny, w mundurach. Czy to nie ironia?

W liczącym dziś ponad milion mieszkańców mieście między wieżowcami pełno jest parków i zielonych skwerów. Tętniącymi życiem ulicami, przy których znajdują się eleganckie butiki największych światowych marek, biegną tory. To jedno z ostatnich miejsc w Japonii, gdzie można zobaczyć tramwaje. Gdy w latach 80. większość japońskich miast rezygnowała z tego środka transportu, w Hiroszimie go zachowano. Uznano, że koszty budowy metra są za wysokie, bo miasto położone jest w delcie rzeki Ota. Możliwe jednak, że nikt nie chciał zmieniać biegu jej rozgałęzień. Ota w sierpniu 1945 r. stała się schronieniem, ukojeniem i cmentarzem dla tysięcy ludzi.

Legenda dla Sadako

W centrum Hiroszimy, gdzie bomba A dokonała największych spustoszeń, znajduje się Park Pokoju. Góruje nad nim podparty rusztowaniem wrak dawnej kopuły hali wystawowej, która cudem przetrwała wybuch. To jeden z najbardziej znanych symboli tego miejsca. Dzieciaki ze szkolnych wycieczek, których tu pełno, idą jednak do innego, może nawet potężniejszego symbolu: pomnika Sadako Sasaki.

Miała dwa lata, gdy spadła bomba. Z jej najbliższej rodziny nikt nie zginął. Do czasu. Dziesięć lat później u Sadako zdiagnozowano białaczkę.

Keiko: – Ludzie mało wiedzieli o chorobie popromiennej. Byli przekonani, że Amerykanie zrzucili na nas też jakąś broń chemiczną. Chodzili jednak do zagranicznych lekarzy, ale ci zamiast im pomagać, odsyłali ich do domów albo japońskich szpitali.

– Wkrótce po kapitulacji w Japonii zaczęła działać japońsko-amerykańska komisja, której zadaniem było ustalenie, jakie skutki dla zdrowia ludzi ma wybuch bomby atomowej – mówi Hugh Gustersin z George Mason University. Podkreśla, że komisja nie miała leczyć, ale jedynie obserwować reakcje na radiację.

Wedle japońskiej legendy żurawie żyją tysiąc lat, a osoba,  która zachoruje, jeśli z origami zrobi ich tysiąc, wyzdrowieje. Sadako zdążyła ich zrobić 644,  część z opakowań po lekarstwach. Większość tych maleńkich papierowych ptaków włożono do jej trumny, ale kilka rodzice podarowali uczniom z jej klasy. Rok temu jeden z żurawi Sadako trafił do muzeum w Pearl Harbor.

Keiko bardzo długo nie była w stanie opowiadać o tym, co widziała w Hiroszimie. Przez lata w snach widywała twarze ludzi, którym dała wodę. Keiko: – Nie pomagało też to, że ofiary z Hiroszimy i Nagasaki ukrywały swą przeszłość, bo ludzie się ich bali. Kobiety nie mogły znaleźć mężów, bo obawiali się, że urodzą im chore dzieci.

Pierwszym, który opowiedział światu o tym, co się wydarzyło w Hiroszimie, ale nie przed, tylko po wybuchu bomby atomowej, był Robert Jungk, Austriak pochodzenia żydowskiego. „Gdy po raz pierwszy stamtąd wyjeżdżałem, byłem już innym człowiekiem. Chciałem to wszystko opisać nie tylko dlatego, że to ciekawe, ale przede wszystkim dlatego, że to esencja człowieczeństwa i możliwe, że najważniejsza lekcja na przyszłość" – pisał Jungk.  „Dzieci z popiołów", jego pierwszą książkę o Hiroszimie, przetłumaczono na kilkanaście języków. Jeden z rozdziałów poświęcił małej Sadako, najbardziej w jego opinii niewinnej ofierze wojny.

O „Dzieciach z popiołów" stało się głośno dzięki debacie, którą wywołał minister spraw zagranicznych Adam Rapacki, składając w 1957 r. na forum ONZ propozycję utworzenia strefy bezatomowej w Europie Środkowej. Plan, który uderzał w równowagę sił w regionie, osłabiając NATO, wprawdzie przepadł, ale podczas dyskusji o rozbrojeniu często przywoływano książkę Jungka i doświadczenie Hiroszimy. Keiko: Jungkowi artykuły i książki nie wystarczały. Chciał działać.  Ale zmarł jego współpracownik i przyjaciel, mój mąż, który był dyrektorem Muzeum Pokoju. Robert zadzwonił i powiedział, że muszę mu pomóc. Ja, pogrążona w żałobie? Ja, która nigdy nie opowiedziałam swej historii?

Keiko po raz pierwszy opowiedziała o swoich doświadczeniach niedługo po rozmowie z Jungkiem, z którym pracowała później przez wiele lat. Keiko: – Opowiedziałam to wszystko dzieciom, które z własnoręcznie wykonanymi żurawiami przyszły do parku Pokoju. Po prostu zaczęłam odpowiadać na ich pytania.

Na jednym z papierowych żurawi kilka dni przed śmiercią 12-letnia Sadako napisała: „Wypisz pokój na swoich skrzydłach, żeby mógł polecieć nad  światem".

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020