W poświęconym jej filmie dokumentalnym z 2009 r. Joan Baez to stateczna, elegancka dama z amerykańskiej wyższej klasy średniej. Przypadkowi widzowie nie od razu rozpoznają w niej wielką pieśniarkę młodzieżowej rewolty lat 60. Artystka wciąż występuje, wykonując utwory powstałe we współpracy z bardami zbuntowanego pokolenia lub zupełnie nowe, niezmiennie zaangażowane, dzisiaj może bardziej w zwyczajne sprawy ludzkie niż w wielkie debaty społeczne. A równocześnie odnajduje się z powodzeniem, spokojem – i chyba z upodobaniem, tak przynajmniej można sądzić na podstawie filmowego wizerunku Baez – w merkantylnym społeczeństwie, które skupia się przede wszystkim na konsumpcji dóbr i usług i któremu jest dobrze. Mówi o rodzinie, o sukcesach i zaniedbaniach z przeszłości, ale bez pretensji do teraźniejszości, bez zamykania się w skorupie pięknych wspomnień. Doświadczenie życiowe pomaga pogodzić się z tym, co poza zasięgiem działań i woli człowieka, a wszystkich pożarów świata nie sposób ugasić samemu. Młodzi gniewni mogliby donośnym głosem obwieszczać porzucenie ideałów, zdradę tamtego spontanicznego ruchu, konformizm.
Ale Joan Baez nie wyrzekła się swojej prawdy, żadnych idei nie porzuciła. Nawet entuzjazmu, czy, jak woleliby inni, naiwności zdeklarowanej aktywistki. Po prostu ocenia możliwości realizacji swych przekonań z dzisiejszej perspektywy. I z punktu widzenia dostępnego jej standardu życia. Czy to znaczy, że z wizji ostatniej na taką skalę uniwersyteckiej rewolucji nic nie pozostało? Że konsumpcyjny model życia został w końcu przez uczestniczącą w niej generację nie tylko zaakceptowany, ale i spotęgowany? Że bunt sprzedał się za obietnicę wygodnej codzienności? A może młodzieżowa rewolta osiągnęła podstawowe cele i nie było już o co walczyć? Te pytania dadzą się zawrzeć w jednym, ogólnym, ale precyzyjnym: co przepadło, a co zostało z radosnej odysei pasażerów „Żółtej łodzi podwodnej"?
Kalendarz rewolty
Polskim symbolem generacji sprzeciwu jest przede wszystkim Marzec '68, choć wydarzenia, które wtedy miały miejsce, stanowiły jedynie apogeum napięć. Polski, a przede wszystkim warszawski marzec, wpisywał się jednak raczej w aktualny kontekst polityczny państw Układu Warszawskiego, był kolejną, nieskuteczną wówczas, ale jak się okazało, niezwykle inspirującą próbą wypowiedzenia zdecydowanego „nie" wobec pojałtańskiego podziału Europy. Oceniany jest dzisiaj i interpretowany bardzo różnie, trzeba jednak pamiętać o tym, że możliwość prowadzenia w ogóle takiej dyskusji zawdzięczamy procesowi, którego wypadki marcowe i ich konsekwencje były istotnym składnikiem. Bohaterowie „bitwy o »Dziady«" i ich spadkobiercy reprezentujący obie (jeśli nie było ich więcej) strony konfliktu odegrali ogromną rolę w życiu politycznym i społecznym Polski po 1989 r. i zaprzeczyć się temu nie da. Ten akt nieposłuszeństwa obywatelskiego zdominowały jednak kwestie polityczne, zmiany w sferze obyczajowości, mentalności, relacji międzyludzkich, zachodziły samoistnie i gdzieś w tle „ważnych spraw". Niewykluczone, że w przyszłości, którą na razie trudno prognozować, najbardziej intrygującym świadectwem tej epoki staną się kolejne roczniki „Przekroju" i leciutki serial komediowy „Wojna domowa", a odezwy intelektualistów i przemówienia partyjne pozostaną przedmiotem zainteresowania wąskiego grona historyków.
Bez wątpienia polski Marzec '68 z rewoltą zachodnią łączyła rzecz zasadnicza: były to ruchy w pierwszym rzędzie studenckie, czynne reakcje środowisk akademickich, intelektualnych i kulturalnych na przynoszącą rozczarowanie rzeczywistość. W różnych częściach Starego Kontynentu i świata obejmowały – lub nie – inne warstwy społeczne. W Polsce taka próba zakończyła się fiaskiem, zakorzeniony w naszej historii rozdźwięk między intelektualistami a robotnikami tylko się pogłębił – złożyło się na to tak wiele przyczyn, że trudno wymienić je wszystkie, warto tylko wspomnieć o tych nieco zapomnianych, jak zwiększenie limitów punktów za pochodzenie w rekrutacji na wyższe uczelnie – i lat trzeba było, a także, niestety, krwi, aby choć częściowo tę przepaść zasypać. Należy jednak mieć na uwadze, że marcowy bunt, którego ranga w Polsce i poza Polską była i jest bezdyskusyjna, nie był faktem odosobnionym.
Rok 1968 był gęsty od wydarzeń o znaczeniu historycznym. Tuż za naszą południową granicą trwała przez kilka miesięcy praska wiosna, czechosłowacki zryw niepodległościowy, znacznie poważniejszy niż wydarzenia w Polsce i zakończony interwencją zbrojną wojsk bloku komunistycznego, której nieuniknionym następstwem były ofiary w ludziach. Notabene, to też był po części nasz „sześćdziesiąty ósmy": nie wszystkie państwa zależne od Związku Radzieckiego wysłały swoje wojska. Rumunia nie. Polska tak.
Demonstracje studenckie odbywały się też w innych krajach bloku wschodniego, choć miały raczej lokalny wymiar. Za to we wrześniu władze na Kremlu musiały przełknąć naprawdę gorzką pigułkę – Albania opuściła sterowany z Moskwy układ militarny (co nie znaczy, że jej władze wybrały wówczas zwrot ku demokracji, ale to materiał na inną opowieść).