Przekonał się o tym niejaki Omar de Jesus Jiron, 32-letni Nikaraguańczyk pracujący jako robotnik budowlany w Kostaryce. Po kilku miesiącach pobytu w tym kraju stracił pracę i postanowił ukoić smutki w alkoholu. W ubiegłą środę razem z kompanami urządzili pijatykę, po czym zabrali się minibusem do miasta San Jose. Po drodze awanturowali się, więc kierowca wysadził mocno podpitych pasażerów w pobliżu mostu na rzece Tarcoles.
Miejsce to jest popularne wśród turystów obserwujących pływające w wodzie i wygrzewające się na słońcu krokodyle. Na straganach można tam kupić kurczaki, którymi turyści karmią gady, by zrobić im z bliska zdjęcie.
Niestety pijany Jiron nie miał zamiaru obserwować krokodyli lecz postanowił... ochłodzić się w wodzie. Na oczach kilkunastu przerażonych ludzi rozebrał się i wskoczył do rzeki. Pływał ledwie kilkanaście sekund kiedy otoczyło go całe stado krokodyli, które najpierw wciągnęły nieszczęśnika pod wodę, a potem rozerwały na strzępy.
Ofierze usiłowali pomóc przepływający na łodzi ratownicy Czerwonego Krzyża, jednak nie byli w stanie nic zrobić. Następnego dnia kilkaset metrów od miejsca wypadku znaleziono głowę ofiary.
Według danych International Union for Conservation of Nature w Kostaryce od 1995 r. zanotowano 34 przypadki ataku krokodyli. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się jednak, by człowiek dobrowolnie wszedł do rzeki Tarcoles powszechnie znanej jako główne siedlisko tych gadów. Służby porządkowe interweniują tam jednak dość często powstrzymując nierozważnych śmiałków przed zbyt ryzykownym kontaktem z niebezpiecznymi zwierzętami.