W najbliższą niedzielę Ukraińcy ruszą do urn, by wybrać nowego prezydenta i zakończyć mit „prawowitości prezydenta Janukowycza". Nie wszyscy jednak będą mogli wziąć w tym udział. Pod dużym znakiem zapytania pozostają wybory w kontrolowanych przez separatystów obwodach donieckim i ługańskim, gdzie mieszka prawie siedem milionów ukraińskich obywateli (ok. 15 proc. ludności kraju).
Władze samozwańczych republik utworzonych przez separatystów w Ługańsku i Doniecku oświadczyły, że za wszelką cenę nie dopuszczą do przeprowadzenia na ich terenie wyborów prezydenckich.
– W obwodzie donieckim z 22 okręgów wyborczych do wyborów przygotowanych zostało jedynie trzy i to w rejonach, graniczących z obwodem dniepropietrowskim, gdzie sytuację kontrolują oddziały podległe gubernatorowi Dniepropietrowska – mówi „Rz" Siergiej Tkaczenko, szef donieckiego biura Komitetu Wyborców Ukrainy. – Terroryści z „Donieckiej Republiki Ludowej" zastraszają członków lokalnych komisji wyborczych i okupują kolejne budynki, gdzie miałyby te komisje zasiadać. Jak twierdzi, wielu zrezygnowało z członkostwa w komisjach w obawie o życie własne lub swoich bliskich, którym również grożono rozprawą.
W podobny sposób będą przebiegały prezydenckie wybory w obwodzie ługańskim. Tydzień temu powstała tam „Ługańska Republika Ludowa", która już zdążyła zwrócić się do ONZ z prośbą o międzynarodowe uznanie. Podobnie jak w Doniecku, ługańscy separatyści zapowiedzieli, że uniemożliwią przeprowadzenie prezydenckich wyborów.
– W naszym obwodzie wybory prawdopodobnie nie odbędą się w dziesięciu z dwunastu okręgach wyborczych – mówi „Rz" Aleksej Swietikow, dyrektor ługańskiego biura Komitetu Wyborów Ukrainy. – Jeżeli sytuacja się nie zmieni, ponad 90. proc mieszkańców obwodu nie weźmie udziału w nadchodzących wyborach.