Wet za wet, czyli ujgurski problem Pekinu

W walce z coraz radykalniejszym ujgurskim separatyzmem ?nie sprawdza się tradycyjna polityka kija i marchewki.

Aktualizacja: 01.06.2014 08:41 Publikacja: 31.05.2014 16:44

Pamięć o ofiarach. Mieszkańcy Urumczi palą świeczki po krwawym zamachu na miejskie targowisko

Pamięć o ofiarach. Mieszkańcy Urumczi palą świeczki po krwawym zamachu na miejskie targowisko

Foto: AFP/The Yomiuri Shim

Jest ranek 23 maja. Dwa samochody z dużą prędkością wpadają na zatłoczony rynek w Urumczi, stolicy zachodniochińskiej prowincji Sinkiang. Po chwili wybuchają umieszczone w nich ładunki wybuchowe. Ginie 31 osób. W marcu światowe agencje obiegły doniesienia o ataku grupy nożowników, którzy na dworcu w Kunmingu zabili 33 osoby i ranili kilkadziesiąt kolejnych.

Takich zamachów jest coraz więcej. Na Chińczykach największe wrażenie zrobił atak na pekińskim placu przeprowadzony 28 października 2013 r. Islamscy terroryści zaatakowali nawet w doskonale strzeżonym sercu stolicy!

W 2012 r. przypisywanych Ujgurom zamachów było około 200. Dane za ubiegły rok nie zostały oficjalnie podane, wiadomo tylko, że zginęło ponad 100 osób. Ataki powtarzają się, choć ich sprawcy albo giną na miejscu, albo szybko trafiają przed pluton egzekucyjny (tylko w Sinkiangu i w Tybecie za przestępstwa polityczne może być wymierzana kara śmierci).

Mit Turkiestanu

Dla Pekinu sprawa jest jasna – oto ujgurscy terroryści dążą do oderwania od Chin stanowiącej jedną szóstą obszaru kraju (choć zamieszkanej przez ledwie 22 mln ludzi) prowincji, aby utworzyć z niej islamskie państwo „Turkiestan Wschodni". Precedensy już przecież były – w latach 30. XX wieku Ujgurzy wywalczyli krótkotrwałą niezależność, a tuż po II wojnie światowej antychińską rebelię podsycali wśród nich Rosjanie.

Ujgurzy twierdzą, że dążenie do oderwania się od Chin to pekińska propaganda. „Nie wierzcie ani jednemu słowu, które o nas pada w Pekinie" – mówiła rok temu Rebija Kadir, najsłynniejsza emigracyjna aktywistka ujgurska, przewodnicząca Światowego Kongresu Ujgurów.

Walka toczona przez separatystów przynajmniej od 2008 r. jest jednak faktem. Problem dotyczy jej opisu i zdefiniowania przyczyn. To, co dla władz w Pekinie jest islamskim terroryzmem, w oczach umiarkowanych aktywistów narodowych odcinających się od zamachów i walki zbrojnej to przede wszystkim przejaw frustracji i rozpaczliwej sytuacji. Odpowiedzialnością za nią obarczają władze państwa, po macoszemu traktującego własne peryferia i zamieszkujących je nie-Chińczyków.

Za jedną z głównych przyczyn separatyzmu ujgurskiego obrońcy praw człowieka uznają brak zrozumienia dla tradycji narodowej Ujgurów. I chodzi tu nie tylko o rząd w Pekinie, ale i zwykłych Chińczyków. Wychowani bez odniesień do religii nie rozumieją, że islam to po prostu część narodowej tożsamości Ujgurów.

Chińska większość skłonna jest uznać ujgurskich „innych" za islamskich fanatyków (choć rzeczywistych ekstremistów w Sinkiangu jest niewielu). Takie opinie dominują nawet wśród chińskich internautów, którzy przyznają, że w Sinkiangu nie byli albo byli tylko przejazdem. Opisują Ujgurów jako ludzi grubiańskich i wrogo nastawionych. Irytują ich nawet ujgurscy uliczni przekupnie w Pekinie, którzy „na pewno chcą kogoś oszukać".

To sytuacja przypominająca nieco islam na Północnym Kaukazie, który tradycyjnie był wyjątkowo liberalny. Tymczasem niechęć ze strony rosyjskiej większości, okazującej „czarnym" otwartą wrogość, skutecznie wepchnęła mieszkańców Dagestanu czy Czeczenii w objęcia radykałów.

Długa droga do terroru

Ujgurzy formalnie są konserwatywnymi sunnitami, jednak ich historia religijna była długa i zawiła. Początkowo wyznawali typowy dla ludów turecko-mongolskich szamanizm, później przez kilka wieków dominował wśród nich buddyzm. Kiedy wreszcie przeszli na islam, część z nich skłaniała się ku sufickiemu mistycyzmowi.

Skutki tej skomplikowanej historii kulturowej są widoczne do dziś. Zdarza się, że w czasie obrządków kobiety rozsypują ryż „dla duchów", rozwieszają kolorowe chustki, a mężczyźni wykonują rytmiczne, taneczne kroki. Peryferyjny, odległy od bliskowschodnich korzeni i zmieszany z innymi tradycjami islam nie był nigdy ortodoksyjny.

Utożsamienie religii z tradycją narodową i dążeniami emancypacyjnymi spowodowało jednak, że poszukujący wsparcia młodzi aktywiści w coraz większym stopniu ulegali wpływom zewnętrznym. Od arabskich albo pakistańskich przyjaciół i sojuszników otrzymali lekcje „powrotu do korzeni religii". Część uległa typowemu dla emisariuszy Al-Kaidy albo pakistańskiej Tehrik-e-taliban praniu mózgów.

Nie była to duża grupa, w szkoleniach w Afganistanie albo Pakistanie mogło bowiem brać udział 100, góra 200 Ujgurów. Jeśli nawet nie stali się typowymi fanatykami religijnymi, to z pewnością nauczyli się techniki wojennej i nabrali przekonania, że rozgłos ich zmaganiom może przynieść bezwzględność w prowadzeniu walki.

To oni stanowią trzon Islamskiego Ruchu Wschodniego Turkiestanu (ETIM), organizacji stosunkowo nielicznej, ale bez wątpienia odwołującej się do terroryzmu jako głównej metody walki. Robią to na tyle konsekwentnie, że od ich metod (przynajmniej oficjalnie) odcinają się działacze diaspory ujgurskiej za granicą, a rząd USA wpisał ETIM na listę organizacji terrorystycznych.

Działacze ujgurscy wśród swoich postulatów podają przede wszystkim swobody polityczne i religijne z czołowym żądaniem autentycznego samorządu (choć nie niepodległości). Ich ojczyzna formalnie już od dawna jest okręgiem autonomicznym, a chińskie prawo o mniejszościach (przynajmniej na papierze) przyznaje im rozliczne uprawnienia – na przykład nie obowiązuje ich restrykcyjna polityka jednego dziecka, mają prawo do szkół w swoim języku, są reprezentowani w ogólnochińskim parlamencie.

Bunt pariasów

Problem polega na tym, że w praktyce prawo to nie działa. Tym, co wywołuje wrogość wobec Hanów (etnicznych Chińczyków), jest poczucie zepchnięcia Ujgurów do roli obywateli drugiej kategorii nawet we własnym kraju. W całym Sinkiangu stanowią już mniej niż połowę (43–45 proc.) mieszkańców. W większych miastach, takich jak stolica okręgu Urumczi, Karamay albo Koda, miejscową elitą władzy i biznesu są już Chińczycy, traktowani przez rdzennych mieszkańców niemal jak kolonizatorzy.

Najlepszym odzwierciedleniem tego zjawiska jest wciąż rosnąca różnica w zamożności. Ujgurzy, których jest niespełna 9 milionów, skarżą się, że napływowi Chińczycy zakładają w ich miastach nowe biznesy, w których zatrudniają przede wszystkim rodaków ściąganych ze wschodu kraju. Absolwent ujgurskiej szkoły z Urumczi żalił się w zeszłym roku w rozmowie z japońskimi dziennikarzami, że kiedy wraz z kolegami szukał pracy, to w czterech przypadkach na pięć okazywało się, że pracodawca woli rdzennego Chińczyka.

Sytuacja znacznie gorsza niż w stolicy okręgu panuje na prowincji, zwłaszcza na południu Sinkiangu. Typowym, biednym regionem zachodnich Chin jest np. prowincja Kaszgar. Na wsiach dominują tam gliniane lepianki i biedne, tradycyjne rolnictwo, przemysłu praktycznie nie ma. Zarobki – o ile w ogóle znajdzie się jakaś praca – są tam trzykrotnie niższe niż w Urumczi.

Nic dziwnego, że sprawcy przypisywanych Ujgurom zamachów w większości wywodzą się właśnie z południa Sinkiangu. Z separatystami z ETIM sympatyzuje tam duża część ujgurskiej młodzieży.

Pokolenie desperatów

Wielu bezrobotnych decyduje się na wyjazd w bogatsze regiony chińskie. Tam jednak niechętnie się integrują (w czym skutecznie przeszkadza im słaba na ogół znajomość chińskiego i wrogość nowego otoczenia), a najbardziej zdesperowani decydują się w końcu na udział w grupach terrorystycznych.

Władze chińskie próbują wyciągać do Ujgurów rękę na zgodę (oczywiście pod warunkiem, że zaakceptują oni status quo). Wyrazem tego miała być wizyta prezydenta Xi Jinpinga, który odwiedził Sinkiang w ostatnich dniach kwietnia. Dokonał inspekcji formacji antyterrorystycznych i „zapoznał się z sytuacją na froncie walki z terrorem". Pokazał jednak także przyjazną twarz Pekinu, odwiedzając przywódców ujgurskich, a nawet miejscową szkołę, i obiecując nowe inwestycje, poprawę poziomu życia.

Najbardziej nieprzejednanych separatystów to nie przekonuje. Ich zdaniem z owej poprawy skorzystają i tak przede wszystkim napływowi Hanowie. Pierwszy zamach terroryści przeprowadzili, zanim jeszcze przewodniczący Xi Jinping opuścił Sinkiang. Potem dokonali rzezi na targu w Urumczi.

Chińczycy oczywiście nie zapominają o równoważeniu polityki marchewki polityką kija. Od pierwszego tygodnia maja już po raz kolejny trwa „akcja antyterrorystyczna" polegająca głównie na kontrolowaniu ujgurskich nauczycieli, przedsiębiorców, duchownych i aresztowaniach podejrzanych.

Takie akcje zwykle przynoszą efekt odwrotny do oczekiwanego, gdyż całkowite niezrozumienie (albo ignorowanie) kontekstu kulturowego jeszcze bardziej odwraca Ujgurów od Hanów. Przykładem dramatycznego braku wyczucia były np. represje dokonywane w ostatnich dwóch latach podczas ramadanu. Trudno o lepszą receptę na wywołanie buntu religijnych muzułmanów.

Jest ranek 23 maja. Dwa samochody z dużą prędkością wpadają na zatłoczony rynek w Urumczi, stolicy zachodniochińskiej prowincji Sinkiang. Po chwili wybuchają umieszczone w nich ładunki wybuchowe. Ginie 31 osób. W marcu światowe agencje obiegły doniesienia o ataku grupy nożowników, którzy na dworcu w Kunmingu zabili 33 osoby i ranili kilkadziesiąt kolejnych.

Takich zamachów jest coraz więcej. Na Chińczykach największe wrażenie zrobił atak na pekińskim placu przeprowadzony 28 października 2013 r. Islamscy terroryści zaatakowali nawet w doskonale strzeżonym sercu stolicy!

Pozostało 93% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019