Jest ranek 23 maja. Dwa samochody z dużą prędkością wpadają na zatłoczony rynek w Urumczi, stolicy zachodniochińskiej prowincji Sinkiang. Po chwili wybuchają umieszczone w nich ładunki wybuchowe. Ginie 31 osób. W marcu światowe agencje obiegły doniesienia o ataku grupy nożowników, którzy na dworcu w Kunmingu zabili 33 osoby i ranili kilkadziesiąt kolejnych.
Takich zamachów jest coraz więcej. Na Chińczykach największe wrażenie zrobił atak na pekińskim placu przeprowadzony 28 października 2013 r. Islamscy terroryści zaatakowali nawet w doskonale strzeżonym sercu stolicy!
W 2012 r. przypisywanych Ujgurom zamachów było około 200. Dane za ubiegły rok nie zostały oficjalnie podane, wiadomo tylko, że zginęło ponad 100 osób. Ataki powtarzają się, choć ich sprawcy albo giną na miejscu, albo szybko trafiają przed pluton egzekucyjny (tylko w Sinkiangu i w Tybecie za przestępstwa polityczne może być wymierzana kara śmierci).
Mit Turkiestanu
Dla Pekinu sprawa jest jasna – oto ujgurscy terroryści dążą do oderwania od Chin stanowiącej jedną szóstą obszaru kraju (choć zamieszkanej przez ledwie 22 mln ludzi) prowincji, aby utworzyć z niej islamskie państwo „Turkiestan Wschodni". Precedensy już przecież były – w latach 30. XX wieku Ujgurzy wywalczyli krótkotrwałą niezależność, a tuż po II wojnie światowej antychińską rebelię podsycali wśród nich Rosjanie.
Ujgurzy twierdzą, że dążenie do oderwania się od Chin to pekińska propaganda. „Nie wierzcie ani jednemu słowu, które o nas pada w Pekinie" – mówiła rok temu Rebija Kadir, najsłynniejsza emigracyjna aktywistka ujgurska, przewodnicząca Światowego Kongresu Ujgurów.