Ofiarą choroby padła 40-letnia pielęgniarka, która w madryckim szpitalu im. Karola III pełniła dyżury przy hiszpańskim misjonarzu Manuelu Garcíi Viejo, jednym z dwóch duchownych, którzy po zakażeniu zostali przywiezieni z Sierra Leone i zmarli pod koniec września. Stan chorej lekarze ocenili jako stabilny, kwarantannie poddany został też jej mąż.
We wtorek Ministerstwo Zdrowia poinformowało o izolowaniu dwóch kolejnych osób i obserwacji około 30 ludzi, którzy mogli mieć kontakt z chorą. Przypadek pielęgniarki wzbudził powszechne kontrowersje i obawy, bowiem zakażeniu uległa osoba stosująca odzież ochronną i przestrzegająca ostrych zasad higieny. Opozycja zażądała przesłuchań minister zdrowia Any Mato.
Sprawa zakażenia pielęgniarki odbiła się szerokim echem także poza Hiszpanią. Komisja Europejska wystosowała list do rządu Hiszpanii, domagając się wyjaśnień na temat okoliczności infekcji w warunkach szpitalnych. Zdaniem instytucji unijnych brak poczucia bezpieczeństwa nawet w instytucjach służby zdrowia podsyca niepokój społeczeństwa.
Nie był to pierwszy przypadek eboli w Europie. Wcześniej chorobę wykryto u pacjentów we Francji, Wielkiej Brytanii, a ostatnio w Norwegii. Wszystkie te osoby zostały jednak zakażone podczas pobytu w Afryce.
W ubiegłym tygodniu prawdziwą panikę wywołała w Stanach Zjednoczonych wiadomość o pierwszym chorym, u którego potwierdzono chorobę przywleczoną z Liberii. Będący obecnie w krytycznym stanie Thomas Eric Duncan przebywa w Szpitalu Prezbiteriańskim w Dallas. Jego przypadek przeraził mieszkańców Teksasu, bowiem początkowo lekarze nie rozpoznali choroby i odesłali chorego do domu, zalecając mu jedynie przyjmowanie antybiotyków. Po ostatecznej – choć spóźnionej – diagnozie trwają gorączkowe poszukiwania osób mogących mieć z nim kontakt. Tymczasem jego sąsiedzi informują o poważnych zaniedbaniach odpowiednich służb. Jak się okazuje, nawet dezynfekcja mieszkania Duncana odbyła się dopiero trzy dni po wykryciu choroby. Rick Perry, gubernator Teksasu, ostrzegł, że zagrożone mogą być szkoły, bowiem przed trafieniem do szpitala chory miał kontakt z co najmniej pięciorgiem dzieci.