W najbliższym czasie białoruski przywódca ma podpisać nową ustawę, dzięki której chce sprowadzić stopę bezrobocia do zera. Według ustawy, każdy bezrobotny, który w ciągu sześciu miesięcy nie podejmie oficjalnej pracy, będzie musiał zapłacić państwu podatek w wysokości 3,6 mln rubli (około 900 złotych). Opłaty tej bezrobotni mają dokonywać jeden raz na rok, a ten, który będzie się uchylał zostanie objęty karą administracyjną. Jednocześnie ustawa ta nie będzie dotyczyła niepełnosprawnych i osób wychowujących nieletnich dzieci.

Władze Białorusi od kilku miesięcy walczą z bezrobotnymi, których nazywają „pasożytami". Podobna terminologia, która była szeroko używana w czasach komunistycznych, dziś znów powraca do białoruskiego wymiaru sprawiedliwości. Wraz z nią powracają również metody, powszechnie stosowanie niegdyś w Związku Radzieckim.

Od niedawna bezrobotni na Białorusi uczestniczą w posiedzeniu komisji, która przeprowadza tak zwaną „rozmowę wyjaśniającą". Podczas takiej rozmowy, przedstawiciele lokalnych władz (np. jednej z dzielnic Mińska) namawiają bezrobotną osobę do podjęcia jakiejkolwiek pracy, którą ofiaruje odpowiedni urząd. Problem polega na tym, że lista propozycji nie jest zachęcająca i główną ofertą jest sprzątanie ulic. Dzięki temu, co rano w białoruskiej stolicy można zaobserwować rzesze sprzątaczy ubranych w pomarańczowe kamizelki.

Interesujące jest to, że jeżeli wierzyć oficjalnych białoruskim źródłom, poziom bezrobocia na Białorusi w 2014 roku wyniósł zaledwie 0,5 procent. Ministerstwo Pracy Białorusi podaje, że w ubiegłym roku prace poszukiwało zaledwie 21,7 tys. osób. W związku z tym powstaje pytanie, jaki sens wypowiadać wojnę „pasożytom", który oficjalnie znajdują się na marginesie społecznym na Białorusi.