Reklama

Tunezja. To wygląda jak rewolucja

Piąta rocznica i fatalny bilans powstania. Teraz Tunezyjczycy buntują się przeciw demokratycznej władzy.

Aktualizacja: 25.01.2016 21:10 Publikacja: 24.01.2016 17:51

Bezrobotna młodzież, Tunis, 22 stycznia 2016 r.

Bezrobotna młodzież, Tunis, 22 stycznia 2016 r.

Foto: PAP/EPA

Powstania w krajach arabskich najpierw doprowadziły do upadku czterech dyktatorów, a potem do wybuchu kilku wojen.

Na gruzach dawnych reżimów bardzo dobrze radzą sobie dżihadyści. Byli od paru lat aktywni i w Tunezji, gdzie pod koniec 2010 roku rozpoczęły się bunty, nazwane później arabską wiosną. Dotychczas organizowali tam zamachy na zagranicznych turystów, miejscowych polityków i mundurowych. Czy teraz próbują przeprowadzić nową rewolucję, która przekształci Tunezję w krainę chaosu, na wzór Syrii i sąsiedniej Libii? Tunezję, która jest jedynym pozytywnym porewolucyjnym przykładem w świecie arabskim, krajem demokratycznym, z wolnością słowa i rządem, w którym współpracują dawni przeciwnicy – liberałowie, przedstawiciele dawnego reżimu i islamiści.

Ahmed Abderrauf Unajes, emerytowany dyplomata, który po obaleniu dyktatora Zina al-Abidina Ben Alego był szefem MSZ w rządzie tymczasowym, właśnie za taką sterowaną z zewnątrz, prawdopodobnie przez dżihadystów, nową rewolucję uważa bunt przetaczający się przez Tunezję od zeszłej niedzieli.

– Scenariusz jest dokładnie taki sam jak pięć lat temu. Ale wszystko to jest sprowokowane i finansowane z zewnątrz, a wykonywane przez miejscowych agentów tych obcych sił. Lecz problemy społeczne, które do tego doprowadziły, są prawdziwe. Też takie same jak pięć lat temu. Brak zatrudnienia dla młodych ludzi i frustracja – mówi „Rz" Unajes, który podkreśla, że trwa śledztwo dotyczące sprawców, ale wiele już teraz wskazuje na dżihadystów, prawdopodobnie z tzw. Państwa Islamskiego. W zeszłym roku przeprowadzili trzy spektakularne zamachy, dwa na turystów – przed muzeum Bardo w Tunisie i na plaży w Susie, i jeden na autobus z funkcjonariuszami gwardii prezydenckiej w centrum stolicy. Po tym ostatnim, a doszło do niego w listopadzie, w całym kraju obowiązuje stan wyjątkowy.

Od piątku doszła do tego godzina policyjna od 20 do 5. Nowy bunt, wyglądający jak stara rewolucja, też ma męczennika. W grudniu 2010 roku symbolicznego samospalenia dokonał obwoźny sprzedawca owoców i warzyw z prowincjonalnego Sidi Buzid – Mohamed Buazizi.

Reklama
Reklama

Teraz symbolem jest bezrobotny Rida Jahjaui, który wszedł na słup energetyczny w Kasserine, 50 km od Sidi Buzid, i zmarł od porażenia prądem.

Jego czyn uznano za samobójstwo na znak protestu przeciwko bezrobociu absolwentów (podobnie interpretowano pięć lat wcześniej samopodpalenie Buaziziego). Rida Jahjaui zdecydował się na protest, gdy się dowiedział, że został wykreślony z listy oczekujących na zatrudnienie.

Jego pogrzeb przerodził się w demonstrację pod hasłami znanymi z czasów buntu przeciw Ben Alemu – praca, godność, wolność. Kasserine stało się terenem nocnych walk między rozwścieczoną młodzieżą a siłami porządkowymi.

– Trwały bitwy uliczne, do miasta sprowadzono czołgi. Obawiano się, że do walk włączą się terroryści ukrywający się na pobliskiej górze Szambi – opowiada mi Europejka, żona Tunezyjczyka, która przez wiele lat mieszkała w Kasserine (teraz pod Tunisem).

Niepokoje rozlały się najpierw po odległym od stolicy i wybrzeża Morza Śródziemnego interiorze przy granicy z Algierią, między innymi w kolebce tamtej rewolucji Sidi Buzid. Później protesty (już bez przemocy) dotarły do Tunisu, dokładnie według starego scenariusza.

Podobna jest też reakcja władz. W 2011 roku Ben Ali chwilę przed upadkiem (doszło do niego 14 stycznia) nagle obiecał miejsca pracy, pojawiły się konkretne propozycje z powiązanych z jego rodziną firm. Teraz koalicyjny rząd zapowiedział zatrudnienie wielu młodych ludzi w Kasserine. Bezrobocie wśród młodych absolwentów jest jednak nawet wyższe niż przed rewolucją. Na prowincji wynosi 40 proc., a w niektórych miejscach dwie trzecie młodych ludzi nie ma zatrudnienia.

Reklama
Reklama

– Rząd nie ma magicznej różdżki, tysięcy miejsc pracy nie utworzy. To dramat. Choć nie można mówić o końcu arabskiej wiosny. Politycznie zyskaliśmy wiele, nie udało się z załatwieniem problemów społecznych. Turystyka właściwie upadła, wykorzystywana jest może jedna piąta możliwości. Ale nie oczekujemy, że turystyka uratuje sytuację. Potrzebne są wielkie projekty rozwojowe – mówi były szef tunezyjskiego MSZ.

W poniedziałek, 25 stycznia, przypada dokładnie piąta rocznica wybuchu rewolucji w Egipcie, która 11 lutego obaliła dyktatora Hosniego Mubaraka. Wielu bohaterów tamtych wydarzeń siedzi teraz w więzieniach, z krótszymi wyrokami młodzi liberałowie, a z dożywotnimi lub śmierci liderzy islamistycznego Bractwa Muzułmańskiego, które po tamtej rewolucji doszło demokratycznymi metodami do władzy.

Nowe władze to w dużym stopniu stare, ale bez Mubaraka. I dla nich punktem odniesienia jest nie rok 2011, ale 2013, gdy armia obaliła prezydenta Mohameda Mursiego z Bractwa. Oficjalnie (w preambule nowej konstytucji) mówi się o dwóch rewolucjach: tej ze stycznia 2011 r. i tej z 30 czerwca 2013 r., gdy na ulice wyszły miliony przeciwników Mursiego.

– Wielu Egipcjanom wydarzenia sprzed pięciu lat kojarzą się z katastrofą. Bo sytuacja w kraju jest gorsza niż za Mubaraka i ekonomicznie, i pod względem zagrożenia terrorystycznego. Inni jednak wiedzą, że celów rewolucji nie osiąga się łatwo i szybko – mówi „Rz" Said Sadek, politolog z Uniwersytetu Amerykańskiego w Kairze, nieukrywający niechęci do islamistów z Bractwa. Jego zdaniem obecne władze faktycznie bardziej kultywują wspomnienia o roku 2013, bo wtedy „ludzie wystąpili przeciwko religijnemu faszyzmowi" (czyli Bractwu Muzułmańskiemu) i protestujących było więcej.

Arabska wiosna przetoczyła się nie tylko przez Tunezję i Egipt. Zmiotła jeszcze dwóch dyktatorów – Muammara Kaddafiego w Libii (został zabity w październiku 2011 r.) i Alego Abdullaha Saleha w Jemenie (ma się dobrze, ustąpił w 2012 r., gwarantując sobie nietykalność, a potem wszedł w sojusz z szyickimi rebeliantami Huti, którzy kontrolują teraz znaczną część kraju. W Jemenie trwa wojna domowa, w którą zaangażowane są inne kraje).

Rewolucjom oparły się arabskie monarchie, w jednej z nich – Bahrajnie – została brutalnie zdławiona. W kilku innych nastroje się uspokoiły po podwyżkach wynagrodzeń czy ustępstwach politycznych (w Maroku i Jordanii). W Syrii rewolucja przerodziła się w najkrwawszą wojnę domową naszych czasów. Wojna i chaos panują też w Libii i Iraku. A z zamachami dżihadystów boryka się pół świata muzułmańskiego i wiele państw zachodnich.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1392
Świat
„Rzecz w tym”: Kamil Frymark: Podręczniki szkolne to najlepszy przykład wdrażania niemieckiej polityki historycznej
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1391
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1388
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1387
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama