Clintonowie zachowali się z klasą. W piątek w południe przed Kapitolem zobaczymy zarówno Billa, jak i Hillary. Będą też Jimmy Carter i George W. Bush. W przeciwieństwie do Baracka Obamy nowy prezydent nie zdołał natomiast przekonać do udziału w ceremonii żadnej z czołowych gwiazd amerykańskiego show-biznesu. Amerykański hymn odśpiewa więc Jackie Evancho, laureatka amerykańskiej edycji programu „Mam talent!".
Nie padnie też rekord frekwencji: organizatorzy liczą, optymistycznie, na 800 tys. uczestników, ale i to tak kilkakrotnie mniej niż w przypadku Obamy. Trump wieczorem weźmie udział jedynie w trzech balach wydanych na jego cześć. Jak ustalił „Washington Post", tylko 108 barów stolicy wystąpiło o zgodę na wydłużenie godzin otwarcia wobec 280 podczas inauguracji poprzedniego prezydenta.
Trumpowi udało się natomiast przekonać do uczestniczenia w ceremonii ciekawych przywódców religijnych. Weźmie w niej udział pastor Franklin Graham (syn słynnego Billy'ego), który uważa, że w dniu wyborów Bóg osobiście interweniował po stronie Trumpa, aby „powstrzymać ateistów i bezbożników przed przejęciem kontroli nad krajem". Pojawi się pastor Paula White, zwolenniczka „prosperity gospel", wersji Ewangelii zakładającej, że Bóg wynagradza sprawiedliwych już na Ziemi, dając im bogactwo i zdrowie. Trumpowi to musi się podobać.
Po raz pierwszy od 1985 r. będzie też religijny przywódca społeczności żydowskiej, rabbi Marvin Hier, założyciel ścigającego ostatnich nazistów Centrum Wiesenthala. Pastor Samuel Rodriguez, przywódca przeszło 100 mln Latynosów należących do Kościołów ewangelicznych, także został zaproszony. Po komentarzach Trumpa o „meksykańskich gwałcicielach" jego obecność będzie znacząca.
Trump nie byłby sobą, gdyby ceremonia nie doprowadziła do jakiejś politycznej kontrowersji. Tym razem chodzi o wściekłość Chin po tym, jak się okazało, że weźmie w niej udział delegacja Tajwanu z byłym premierem Yu Shyi-kunem na czele.