O 7.30 do mieszkania państwa Bajkowskich weszło w czwartek dwóch policjantów, dwoje kuratorów sądowych i dwie panie z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Przyszli wykonać wyrok krakowskiego sądu z 30 stycznia tego roku.

Mieli zabrać troje dzieci Bajkowskich – 13-letnich bliźniaków i ich 10-letniego brata. Tym razem udało się tego uniknąć. Stało się tak jedynie dzięki temu, że o sprawie zaalarmowaliśmy inne media. I stanęły na wysokości zadania. Na miejscu pojawiły się m.in. ekipy telewizyjne TVN24 i TVP. Sprawą zainteresował się też dziennik Fakt. Po 11 kuratorzy odstąpili od egzekwowania orzeczenia sądu. – Wyszli tylko dlatego, że nie chcieli na oczach przedstawicieli mediów wyszarpywać nam dzieci. Boję się, że wrócą – mówi „Rz” Bartosz Bajkowski, ojciec rodzeństwa.

Sprawa odebrania dzieci krakowskiej rodzinie jest kontrowersyjna (opisaliśmy ją w „Rz” w tekście „Bidul dla biednej rodziny”). Bajkowscy sami zgłosili się na terapię w 2010 r. do Krakowskiego Instytutu Psychologii. Chcieli rozwiązać swoje problemy – ich starsi synowie nie lubili chodzić do szkoły. Rodzina odbywa tam 15 spotkań. Po rezygnacji z dalszej terapii psychologowie zawiadomili sąd o „przemocy”. Ten postanowił umieścić dzieci w domu dziecka. Wyrok ma klauzulę wykonalności.

Po naszym artykule minister sprawiedliwości Jarosław Gowin, zapowiadał przyjrzenie się sprawie. Także w czwartek przedstawiciele resortu zapewniali nas, że zapoznali się z aktami, ale jedyne co teraz można zrobić, to czekać na wyrok sądu II instancji. Z podobną deklaracją wyszła też prof. Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich. Wydaje się zatem, że państwowa machina może zostać zatrzymana, a urzędnicy wnikliwiej przyjrzą się, czy nie popełnili błędu i nie postąpili zbyt pochopnie.

Tym bardziej, że po czwartkowej akcji kolejni przedstawiciele władzy deklarują chęć pomocy Bajkowskim. – Będę walczył o wyjaśnienie tej sprawy – mówi Andrzej Duda, krakowski poseł PiS. Andrzej Halicki z PO na Twitterze napisał, że Ministerstwo Sprawiedliwości analizuje krakowski przypadek.