W trakcie porodu miejscowi policjanci strzałami z pistoletów odganiali od niej niedźwiedzie.
Mimo zaawansowanej ciąży 26-letnia Aleksandra Matrosowa wybrała się w piątek z mężem na ryby, w głąb tajgi. Drugiego dnia biwakowania zaczęła mieć skurcze.
Mąż natychmiast zapakował ją do samochodu i pojechał najkrótszą drogą do szpitala w odległej o kilkadziesiąt kilometrów miejscowości Mirnyj. Ale wóz – mimo że z napędem na cztery koła – utknął w błocie.
Mężczyzna zostawił żonę w samochodzie razem z jej siostrą oraz szwagrem (oni również pojechali z nimi wędkować), a sam pognał przez las, szukając miejsca, gdzie miałby zasięg jakiegoś operatora komórkowego.
W końcu dodzwonił się na posterunek policji. Do rodzącej wyruszyło pogotowie ratunkowe, ratownicy z miejscowego oddziału Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych i policja. Ale wszystkie samochody terenowe, którymi jechała pomoc, jeden po drugim utykały w błocie.