– To szczyt bezczelności. Oto, kto psuje nasze stosunki dwustronne – grzmiał oburzony premier Słowacji Robert Fico. To Pal Csaky, przywódca Partii Węgierskiej Koalicji (SMK), wywołał całą aferę, kiedy w niedzielę pojechał do mało znanej miejscowości Dunajska Streda. Tam spotkał się z liderem węgierskiej mniejszości w Rumunii Laszlo Tökesem.
Na spotkanie nie zaproszono słowackich dziennikarzy. Jednak sprawozdanie z krótkiej konferencji prasowej opublikował węgierski serwis internetowy parameter. sk. Csaky powiedział, że jego ugrupowanie już od 2004 roku usiłuje wywalczyć autonomię dla węgierskiej mniejszości na Słowacji.
– Wiecie, my nie określamy tego słowem „autonomia”, ale „samorząd”. Bo Słowacy są na słowo „autonomia” szczególnie wyczuleni. Nie wyrzekniemy się jednak swoich żądań. Domagamy się własnego, węgierskiego parlamentu, który zajmie się kwestiami węgierskiego szkolnictwa, kultury, związków zawodowych, ugrupowań politycznych. Taki parlament finansowałby wszystkie inicjatywy mniejszości. Można by go wydzielić ze słowackiego, tego w Bratysławie – mówił Csaky. Dzień później poszedł na całość.
– Jak można żyć bezpiecznie w państwie, którym kierują nacjonaliści, politycy pełni nienawiści i zajadłości wobec swojej mniejszości. Ja czuję się w takim państwie źle. Obawiam się o życie moje i mojej rodziny – mówił na antenie słowackiego radia.
Csaky miał na myśli wypowiedzi jednego z liderów rządzącej koalicji. Jan Slota, szef Słowackiej Partii Narodowej (SNS), jest autorem stwierdzenia, że Słowacja powinna szkolić swoich żołnierzy, bo węgierskie czołgi grzeją już silniki pod Budapesztem. On określił też króla św. Stefana mianem błazna, a świętego ptaka turula nazwał „wyleniałą papugą”.