Nie takie maszty się łamało!

Wachty, nauka, praca i wyjątkowa Wigilia - tym zajmowali się uczestnicy Szkoły pod Żaglami

Publikacja: 26.12.2011 19:58

Nie takie maszty się łamało!

Foto: ROL

Wyobraźmy sobie takie święta: zamiast choinek dwa sześciorejowe maszty otulone zwiniętymi żaglami jak śniegiem, zdobione łańcuchami lin i milionami gwiazd na tle czarnego nieba. Kołyszą się lekko. "Cicha noc, święta noc, pastuszkowie od swych trzód..." - niesie się w wigilijny wieczór długo i daleko, po spokojnych wodach Morza Karaibskiego i Oceanu Atlantyckiego. Śpiewa chór dziewczęcochłopięcy. Dyryguje wiotka blondynka w bluzce z żabotem. Śpiewacy w uroczystych, czarnobiałych strojach stoją na rufie - tu jest najwięcej miejsca. Oprócz nich cała załoga, łącznie czterdzieści kilka osób.

Kapitan Ziemowit Barański wyjątkowo bez kapitańskiej czapki, za to z czapą czerwoną z białym obramowaniem w czerwonym stroju, dźwiga lniany wór. Zgodził się wystąpić w roli św. Mikołaja, bo tylko on na statku ma naturalną, bujną, siwą brodę. Rozdaje prezenty, które uczestnicy rejsu wykonali dla siebie własnoręcznie. Wśród nich biżuteria z muszli i rybich ości, puzderka ze skorup kokosa, drewniane maczety, a dla bosmana Karola butelka mocnego trunku, którego porcje wymierza kalendarz adwentowy przyklejony do flaszki jak etykieta.

Po psiaku świtówa

Taka Wigilia miała miejsce. Zorganizowano ją kilka dni temu w otoczeniu wysp karaibskich na "Fryderyku Chopinie", po trudach trzymiesięcznego rejsu Szkoły pod Żaglami. Wieczór był czarujący. Przez chwilę wszyscy zapomnieli o wachtach, szkolnych sprawdzianach, zaległych pracach bosmańskich i sprzątaniu w kambuzie.

Gdy jednak umilkł chór, a prezenty zostały rozdane, życie na żaglowcu odzyskało swój normalny rytm. 30 gimnazjalistów, którzy wzięli udział w charytatywnej akcji "Dookoła świata za pomocną dłoń" i w nagrodę popłynęli ze Szczecina na Karaiby, spędzając semestr zimowy na morzu, na co dzień dzieliło się na wachty, czyli czterogodzinne dyżury. Były m.in wachta kapitańska - od 20.00 do północy, tak nazywana, bo kapitan lubił na niej przebywać, psiak - od północy do 4 nad ranem, i świtówa, którą zazwyczaj kończyło śniadanie. Ekipa pełniąca wachtę kontrolowała sytuację na morzu i sterowała statkiem, dostosowując go do warunków pogodowych. Czas wacht wybijano tzw. szklankami, czyli uderzano w dzwon przy grotmaszcie.

Oko wypatrzyło wieloryba

4 nad ranem, zmiana wachty. Schodzi "psiak", wchodzi "świtówa". Niektórzy mieli nadzieję, że niewyspanie nagrodzi im widok krzyża południa - najmniejszego gwiazdozbioru nieba. Jest niewidoczny z północnej półkuli, a tu można go zobaczyć właśnie nad ranem.

Niestety, jest flauta (cisza morska) i gwiazd nie widać. Skłębione chmury wiszą nisko, zaklejając niebo, statek stoi nieruchomo na lustrzanej tafli wody. Ciszę przerywa tylko okrzyk "wieloryb"! Ssaka wypatrzyło "oko", czyli dyżurny przy burcie obserwujący morze przez lornetkę. Flauta utrzymuje się od kilku dni.

- Dziwna, niepokojąca pogoda - mówi z irytacją kapitan Barański po tym, jak musiał znowu pozwolić na uruchomienie silników. - Wskazywałaby na zbliżający się huragan, ale jest grudzień, o tej porze się nie zdarzają.

Cisza na morzu nie sprzyja żegludze, za to nauce bardzo. Nie buja, a więc nikt nie cierpi na chorobę morską. Od 9 rano każdy wolny stół pod pokładem obłożony jest zeszytami i książkami. Lekcje w warunkach komfortowych, bo dla grup kilkuosobowych, odbywają się równolegle: w saloniku kapitańskim pod rufą, w klasie na dziobie i w messie, czyli w stołówce dawno już po śniadaniu posprzątanej.

Messa sąsiaduje z kambuzem (kuchnią). Gdy trwa w niej nauka niemieckiego, Krystyna Szypczyńska, na co dzień szefowa kuchni w szpitalu w Górowie Iławieckim, a podczas rejsu Szkoły pod Żaglami kuk na "Chopinie", piecze chleb. Jego woń roznosi się pod pokładem, gdy uczniowie stopniują po niemiecku przymiotniki: piękny, piękniejszy, najpiękniejszy.

O tym, że nauka na morzu przynosi efekty, przekonaliśmy się po tym, jak Kasia Patryniak z Krotoszyna brała udział w olimpiadzie matematycznej, pisząc test w messie o 5.30 rano (o 10.30 czasu polskiego), gdy "Chopin" stał u wybrzeży Dominiki. Kadra nauczycielska wykupiła w porcie dostęp do Internetu, szybko przesłano wyniki do Polski i kilka dni później już było wiadomo, że dziewczyna z powodzeniem przeszła do trzeciego, ostatniego etapu olimpiady. Pierwszy zaliczała na wyspach Zielonego Przylądka, też o szalonej porze - przed północą.

Tajfun idzie

Cały dzień praca na lekcjach i w wachtowym rytmie. Jest gorąco, żadnego alarmu do żagli, żadnych manewrów, żadnych prac bosmańskich, niczego, co przerwałoby monotonię szkolnego dnia. Tymczasem o 20.00, po kolacji, trzeba się jeszcze skupić i wybrać piosenkę do teledysku opowiadającego o rejsie.

Popularne melodie wypełniają klasę na dziobie. Po twarzach nastolatków widać, że przychodzi odprężenie. Wybijają rytm palcami, podrygują. Ktoś robi kulkę z papieru. Leci. Za nią następna i kolejna. Po chwili kulki śmigają we wszystkie strony. Ale przecież są tu jeszcze poduchy, poręczne, idealne do walki wręcz. Między kłębowisko wpada delikatna blondynka, Dominika, ta, która dyrygowała chórem, i krzyczy z niespodziewaną mocą: Ogar! Ogar! Tajfun idzie!

Ogar to komenda do "ogarnięcia się", czyli doprowadzenia sytuacji do tzw. stanu normalnego. Za późno. Do klasy wchodzi Tajfun - Marcin Tyfa. Muskularny brunet, student politechniki wiedeńskiej, na "Chopinie" bosman w kadrze nauczycielskiej. Według zwierzeń czynionych przez uczniów nauczyciel numer jeden. Teraz nawet nie podnosi głosu, opanowuje rozbrykaną grupę natychmiast. Mówi powoli, o idei szkoły pod żaglami, jej wyjątkowości i elitarności. Delikatnie strofuje. Dzieciaki w milczeniu przytakują głowami. Ktoś tylko nieśmiało rzuca: "szkoła szkołą, lecz kulkami z papieru czasem porzucać się trzeba!".

Kapitan obiera kurs na kolejny port. Tym razem wybiera miejsce kameralne, z licznymi dzikimi plażami i małymi zatoczkami. Gimnazjaliści będą mieli dzień wolny. Po zakotwiczeniu, przed zejściem na ląd, w oczekiwaniu na formalności związane z odprawą i paszportami, będą skakać do wody z bukszprytu - drewnianej belki wieńczącej dziób statku. Dobrze, że w końcu dobrze wieje. Szkoda tylko, że z kierunku, w którym płyniemy. Trzeba porządnie halsować.

Na świtówie wachtują na mostku Maciej Dowgiałło i Beniamin Rostankowski. - Pani nie pyta, ale my wtedy też mieliśmy wachtę. - Kiedy? - No, w ubiegłym roku, jak się maszty połamały. - Jak to wyglądało? - Jeleń stał wtedy za sterem (Kuba Jeleński, red.) i dobrze mu szło, oficer stał przy nim i pilnował. Tylko "oko" przy burcie szwankowało, bo deszcz zacinał i osłanialiśmy łokciami twarze. Była wysoka, krótka fala i nagle bukszpryt się złamał. Podobno zmęczenie materiału. - Straszny był sztorm? - Gdzie tam, sztorm jak sztorm - Benek wzrusza ramionami. - Ale w tym roku to jest zdecydowanie inny rejs. Pogoda nam wyjątkowo sprzyja.

Opowieści kapitana

Dziś "Fryderyk Chopin" pływa i ma się dobrze. Po miesiącu na Karaibach wróci do Polski. Nastolatki już w domach, z rodzinami przy stołach wigilijnych. Może powtarzają opowieści kapitana o mrożących krew w żyłach wypadkach żaglowców na morzu, jak ten z ubiegłego roku, gdy u wybrzeży Brazylii zatonęła szkoleniowa Concordia. Na szczęście wszyscy zdążyli się ewakuować. Albo przytaczają ulubione powiedzenie rejsu: "My nie damy rady? Spokojnie, nie takie maszty się łamało!". ?

Z Polski na Antyle

Młodzież Szkoły pod Żaglami , czyli 30 gimnazjalistów (którzy w zeszłym roku przerwali rejs, bo żaglowiec połamał maszty przy wyjściu na Atlantyk), wypłynęła 15 września ze Szczecina, 15 grudnia dotarła do wybrzeży Martyniki (Małe Antyle). W sumie przebyła 7311 mil morskich i odwiedziła 19 portów. Rejs to nagroda za udział w akcji "Dookoła świata za pomocną dłoń". Jej inicjator Fundacja Szkoła pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego i współorganizatorzy: Caritas i ZHP, pomagają uczestnikom pracować jako wolontariusze. Następnie przechodzą oni eliminacje sprawnościowe i najlepszych 30 kwalifikuje się na rejs oceaniczny. Innym fundacja organizuje tzw. rejsy pocieszenia po Bałtyku lub na Mazurach. Trwa nabór do kolejnej edycji projektu.

Wyobraźmy sobie takie święta: zamiast choinek dwa sześciorejowe maszty otulone zwiniętymi żaglami jak śniegiem, zdobione łańcuchami lin i milionami gwiazd na tle czarnego nieba. Kołyszą się lekko. "Cicha noc, święta noc, pastuszkowie od swych trzód..." - niesie się w wigilijny wieczór długo i daleko, po spokojnych wodach Morza Karaibskiego i Oceanu Atlantyckiego. Śpiewa chór dziewczęcochłopięcy. Dyryguje wiotka blondynka w bluzce z żabotem. Śpiewacy w uroczystych, czarnobiałych strojach stoją na rufie - tu jest najwięcej miejsca. Oprócz nich cała załoga, łącznie czterdzieści kilka osób.

Pozostało 93% artykułu
Społeczeństwo
Pogoda szykuje dużą niespodziankę. Najnowsza prognoza IMGW na 10 dni
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Burmistrz Głuchołaz: Odbudowa po powodzi odbywa się sprawnie
Społeczeństwo
Ostatnie Pokolenie zapewnia Polaków: Nie jesteśmy przeciwko wam
Społeczeństwo
Znamy Młodzieżowe Słowo Roku 2024. Co oznacza "sigma"?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Społeczeństwo
53-letnia kobieta została raniona w głowę. W okolicy policjanci ćwiczyli strzelanie