Szef BBN Paweł Soloch potwierdził PAP, że – o czym pisaliśmy w „Rzeczpospolitej" – w czasie wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Australii będą prowadzone rozmowy na temat zakupu dla Marynarki Wojennej dwóch fregat rakietowych.
Informacja ta stała się celem prymitywnego trollingu na portalach społecznościowych. Przedstawiciele opozycji powtórzyli tezy niektórych ekspertów, że to zakup chybiony, bo kupujemy złom. Poseł Sławomir Neumann z PO napisał: „No i stocznie marynarki wojennej kupili, ale okręty wolą brać po cenie złomu z Australii. Ruscy agenci nie zaszkodzili by tak naszej armii jak nieudacznicy z rządu PiS".
Można odnieść wrażenie, że opozycja woli pogrzebać wszystkie plany zakupowe dla wojska i zastosować odwet za niedawną krytykę planów zakupu dla wojska francuskich śmigłowców Caracal, niż poprzeć jakąkolwiek inicjatywę, której celem jest wzmocnienie bezpieczeństwa naszego kraju.
Chętnie wysłuchałbym rzeczowych opinii na temat tych okrętów ze strony opozycji, ale takich nie ma. Jakoś nie słychać ze strony PO odpowiedzi na opisywany szeroko w „Rz" raport o stanie Sił Zbrojnych, w którym wskazaliśmy wieloletnie zaniechania w rozwoju Marynarki Wojennej, ale też Sił Powietrznych, czy wielu programów modernizacyjnych. Bo dzisiejszy kryzys naszej floty wynika także z braku decyzji rządu PO–PSL.
Krytyka zakupu australijskich fregat płynie też z polskiego przemysłu stoczniowego. Jak gdyby ośrodek prezydencki robił mu na złość, stawiając na kupno tych jednostek, zamiast zamówić nowe okręty w Polsce. Tymczasem prawda jest brutalna: polski przemysł nie posiada zdolności do budowy takiej klasy jednostek, podobnie jak np. okrętów podwodnych. Dość przypomnieć, że od 18 lat męczy się z budową patrolowca „Ślązak".